16-letnia Mirra Andriejewa błysnęła po raz pierwszy w kwietniu, wygrała wtedy dwa w efektownym stylu dwa turnieje ITF W60 w Szwajcarii, ogrywając zawodniczki dużo starsze i dużo wyżej notowane. Owszem, jej sukcesy w tenisie juniorskim były już doceniane, ale przecież często przejście ze świata rozgrywek młodzieżowych do profesjonalnego touru bywa bardzo skomplikowane. I rzadko której dziewczynie udaje się to uczynić bezboleśnie. Młodszej z sióstr Andriejewych, bo przecież szlaki przetarła już jej siostra Erika, to się właśnie udało. Rewanż za Wimbledon. Wtedy doszło do sensacji Spore umiejętności pokazała już pod koniec kwietnia w Madrycie, gdzie pokonała m.in. dwie zawodniczki z TOP 20, czyli Magdę Linette i Betriz Haddad Maię. We French Open i w Wimbledonie przechodziła z powodzeniem trzystopniowe kwalifikacje, docierała do trzeciej i czwartej rundy. W każdym z wielkoszlemowych turniejów przegrywała ze znanymi rywalkami, które były w dobrej dyspozycji: dwukrotnie z Coco Gauff, raz z Madison Keys. A jednocześnie wciąż jest w stanie pokonywać zawodniczki z topu, jak w Londynie Barborę Krejčíkovą. W Pekinie znów los skojarzył je na jednej ścieżce, ale przecież do niedzielnego starcia podchodziły z innych pozycji. Barbora Krejčíková wygrała w San Diego, Mirra Andriejewa od US Open nie grała. I co z tego wyszło? W Wimbledonie Czeszka miała problemy zdrowotne, poddała mecz z Andriejewą w drugim secie, przy stanie 0:4. Te kłopoty ciągnęły się za nią dość długo, zrezygnowała z występu w "domowym" turnieju w Pradze, odpuściła też Montreal. W Cincinnati, Cleveland i US Open przegrywała pierwsze mecze. I gdy wydawało się, że jest bardzo źle, nagle odzyskała formę w San Diego. Ograła w finale Sofię Kenin, zdobyła bezcenne w swojej sytuacji punkty. Bo wkrótce sporo ich straci, za zeszłoroczny sukces z Ostrawy, gdy w kapitalnym finale ograła Igę Świątek. Andriejewa zaś wciąż wybiera turnieje - nie startuje w pełnym cyklu, robi dłuższe przerwy. Trenerzy Rosjanki nie chcą jej zamęczyć - w Pekinie pojawiła się na korcie pierwszy raz od 30 sierpnia, gdy w drugiej rundzie US Open przegrała z późniejszą triumfatorką Coco Gauff. Jej dyspozycja była pewną niewiadomą, ale "przetarcie" zaliczyła w kwalifikacjach, pokonała Kimberly Birrell i Annę Kalinską. W dwóch meczach straciła zaledwie osiem gemów. Tę średnią, o dziwo, podtrzymała w starciu z Czeszką. Katastrofalne początki czeskiej gwiazdy. Nie tak miało to wyglądać Krejčíkova była faworytką, mimo porażki w Londynie. Jej występ w San Diego miał dać dużo pewności siebie, a tymczasem... od początku musiała gonić 16-latkę. Oba sety były bliźniaczo podobne: Andriejewa zaliczała przełamanie w pierwszym gemie, a później w piątym - na 4:1. Kompletnie nie funkcjonował drugi serwis Czeski, nastolatka od razu atakowała. I to z dobrym skutkiem - jej przewaga nie podlegała dyskusji. Jeszcze w pierwszej partii Krejčíkova miała dwa break pointy na 2:4, próbowała coś zmienić. Nie udało się, a w drugiej partii była kompletnie bezradna. Nic dziwnego, jeśli posiadająca bardzo dobry serwis Rosjanka miała ponad 80 proc. celnego pierwszego podania. Tylko przyklasnąć. 16-letnia Rosjanka wygrała więc z rozstawioną z dziesiątką rywalką 6:2, 6:2, mecz trwał zaledwie 63 minuty. Jej kolejną rywalką będzie Anastasija Pawluczenkowa, a jeśli wygra z doświadczoną rodaczką, o ćwierćfinał być może zmierzy się z Jeleną Rybakiną.