Starsza z sióstr Williams pokonała rozstawioną z numerem 1 swoją rodaczkę Lindsay Davenport 4-6, 7-6 (7-4), 9-7 po wspaniałym i heroicznym finale trwającym 165 minut - najdłużej w historii decydującego pojedynku kobiet. - Były po drodze takie chwile, kiedy wydawało się, że tutaj nie dotrę, ale czułam, że moim przeznaczeniem jest wygrywanie tytułów, wielu ważnych tytułów - wyznała 25-letnia tenisistka, która kilka razy w ciągu finałowego spotkania była bliska porażki, a w 10. gemie trzeciego seta obroniła piłkę meczową fantastycznym, ale ryzykownym, forehandem po crossie. Sobotnie zwycięstwo było jej trzecim zwycięstwem w Wimbledonie (po sukcesach w 2000 i 2001 roku), piątym w imprezach wielkoszlemowych i 33. w turniejach zaliczanych do cyklu WTA Tour. Ten sezon zaczął się bardzo nieudanie dla Venus. W Australian Open odpadła w 1/8 finału z Australijką Alicją Molik i dopiero w maju zdołała wygrać pierwszy turniej w tym sezonie w Stambule. Zwycięstwo zostało jednak zmazane przez fatalną porażkę w 1/16 finału French Open z 15-letnią Bułgarką Sesil Karanczewą. Do Londynu Amerykanka nie jechała więc w roli faworytki, tym bardziej, że od występu na kortach im. Roland Garrosa w Paryżu, nie pojawiła się w żadnym turnieju Sony Ericsson WTA Tour. - To zwycięstwo ma dla mnie specjalne znaczenie. Byłam "14" i to nie ja miałam wygrać - stwierdziła Williams, najniżej rozstawiona zwyciężczyni The Championships w historii. - Ostatni raz, gdy wygrywałam Wimbledon, wiedziałam, że tak będzie. Tym razem nie miałam tego w głowie. Nie myślałam o zwycięstwach i porażkach - dodała. - Po prostu chciałam grać w każdym meczu aż do samego końca. Zobacz GALERIĘ zdjęć w wimbledońskiego finału