Jak relacjonowały bałkańskie media, szaleństwo w niewielkim Medjugorje (niedaleko granicy z Chorwacją) rozpoczęło się już trzy godziny przed rozpoczęciem meczu finałowego z Japończykiem Keiem Nishikorim (6:3, 6:3, 6:3). Ojciec Cilicia przygotował prawdziwą ucztę, a drzwi do domu się nie zamykały... Dla nikogo nie zabrakło jedzenia i picia. Wcześniej modlono się o sukces Marina przed wzniesioną na słynnym wzgórzu figurą Matki Bożej. Nie spała rodzina, przyjaciele, znajomi i sąsiedzi Cilicia, nie spali też... piłkarze chorwackiej reprezentacji, chociaż we wtorek 10 września czeka ich pierwsze spotkanie eliminacji mistrzostw Europy 2016 z Maltą w Zagrzebiu. Selekcjoner Niko Kovac nie zamierzał zabraniać nikomu oglądania tenisisty. Na szczęście finał na Flushing Meadows nie potrwał zbyt długo, zakończył się o godz. 1 w nocy, więc Luka Modrić i spółka szybko mogli wyłączyć telewizory. Nie spali też Japończycy, ale przecież w Azji już rozpoczynał się wtorek. Jedna z japońskich telewizji wysłała do rodziców Cilicia swą ekipę, aby z bliska przyglądała się reakcjom Chorwatów i Bośniaków w trakcie finału. Nikomu nie przeszkadzało, że zawiodła pogoda, bowiem padał deszcz. "Oooo, nasz Marin jest mistrzem" - w ten sposób fani Cilicia radowali się śpiewając na ulicach Medjugorje. Nie brakowało "akcentów" pirotechnicznych. "Nie chciałem mu przeszkadzać w ostatnim czasie, dlatego kontaktowałem się głównie z drugim synem Milanem, który jest w sztabie Marina. Od małego są ze sobą emocjonalnie związani, bardzo się wspierają" - stwierdził ojciec zawodnika, Zdenko, który przygotował też specjalny wideoprojektor, aby wszyscy chętni mogli oglądać finał US Open. Trochę z boku była tylko jego żona Koviljka, która nie przywykła chyba jeszcze do obecności mediów. Do tej pory sanktuarium w Medjugorje (w tej miejscowości doszło do kilku objawień dzieciom w 1981 roku) było celem wizyt pielgrzymów z całego świata; przyjeżdżali też tak znani piłkarze, jak Argentyńczyk Lionel Messi, czy Włoch Gianluigi Buffon. Teraz nikt nie ominie też domu Ciliciów... Cilić to jeden z najwyższych tenisistów na świecie - mierzy 198 cm i waży ok. 85 kg. Dwudziestego ósmego września skończy 26 lat. Po raz pierwszy rakietę wziął do ręki mając siedem lat, grał wtedy z kuzynem. Pierwszy sukces odniósł w 2005 roku - jako 16-latek wygrał juniorski Roland Garros. W seniorskiej karierze wygrywał turnieje, ale nie były to imprezy wielkoszlemowe, nie przebił się powyżej dziewiątego miejsca w rankingu; obecnie awansował z 16. na 12. Przełomowe - jak mówi Cilić - okazało się rozpoczęcie kilka miesięcy temu współpracy z triumfatorem Wimbledonu z 2001 roku Goranem Ivaniseviciem. "Dzięki niemu jestem lepszym zawodnikiem. Dał mi coś szczególnego, przekonał, że muszę czerpać radość i cieszyć się tenisem. W efekcie w Nowym Jorku rozegrałem turniej życia". Na liście światowej Cilić na razie jest 12., ale chorwackie media piszą, że w najnowszym notowaniu będzie już dziewiąty. "Spełniło się wszystko o czym śniłem. To także znak dla innych graczy - jeśli czegoś bardzo pragniesz, możesz to osiągnąć" - dodał tenisista, który za zwycięstwo w Nowym Jorku otrzymał czek na trzy miliony dolarów.