Na londyńskiej trawie - nawierzchni, na której w Polsce nie ma szansy grać ani trenować - śmiało można było mówić o polskim święcie. Po raz pierwszy bowiem w historii Wielkiego Szlema w ćwierćfinale wystąpiła dwójka Polaków. Los sprawił, że walczyli ze sobą Jerzy Janowicz i Łukasz Kubot. "Pamiętajmy, że w tym miejscu drabinki mieli na siebie trafić Roger Federer i Rafael Nadal. Obaj odpadli wcześniej, a ja i Jurek po prostu wykorzystaliśmy swoje szanse" - mówił z pokorą Kubot, który przegrał w trzech zaciętych setach. Natomiast Janowicz w kolejnym meczu nie znalazł sposobu na wyeliminowanie Szkota Andy'ego Murraya, ale zdołał urwać seta późniejszemu triumfatorowi imprezy, zmuszając go do maksymalnego wysiłku. 22-letni łodzianin po raz pierwszy w jednym z czterech najważniejszych turniejów w sezonie przeszedł trzecią rundę - osiągał ją przed rokiem w Wimbledonie, a także w styczniu w Australian Open i w maju w Roland Garros. W poprzednim sezonie w US Open, w swoim drugim wielkoszlemowym występie w karierze, przegrał pierwszy mecz, a wówczas dopiero co wskoczył do pierwszej setki na świecie. Teraz jest 15. w rankingu ATP World Tour, ale w turnieju będzie rozstawiony z numerem 14., pod nieobecność kontuzjowanego Francuza Jo-Wilfrieda Tsongi. "Nie boję się grać po presją, od kilku miesięcy się do niej przyzwyczajam. Poza tym bardzo lubię Nowy Jork, a US Open jest moim ulubionym turniejem Wielkiego Szlema" - zapewnia Janowicz, który ma w ręku bilet do czołowej dziesiątki tenisistów świata. Nie broni żadnych punktów, więc każdy zwycięski pojedynek oznaczać będzie zdobycz i potencjalny awans w rankingu. Na wyżej notowanego rywala może trafić najwcześniej w ćwierćfinale wartym aż 600 pkt. Ten wynik może mu dać dziesiątą lub nawet dziewiątą pozycję. Podczas tegorocznego Wimbledonu wykorzystał swoją szansę, a skrzydeł może mu dodać zainteresowanie amerykańskich kibiców, żywo dopingujących "niesfornych chłopców", obdarzonych wybuchowymi charakterami. Nadmierny hałas na trybunach i zgiełk metropolii dotychczas nie pomagał Agnieszce Radwańskiej, półfinalistce tegorocznego Wimbledonu (w 2012 r. doszła tam do finału). Wciąż jej granicą nie do przejścia w Nowym Jorku jest 1/8 finału, do której dochodziła w latach 2007-08 i 2012. Podobnie było dotychczas we French Open, ale w maju na paryskich kortach ziemnych awansowała do ćwierćfinału. Teraz ma szansę odczarować kolejny turniej, w którym została rozstawiona z numerem trzecim, po wycofaniu się Rosjanki Marii Szarapowej. Obecny sezon 24-letnia krakowianka rozpoczęła od dwóch wygranych turniejów WTA Tour na twardej nawierzchni w Auckland i Sydney, w dwóch pierwszych tygodniach stycznia. W sumie odnotowała serię 13 meczów bez porażki, zanim odpadła w ćwierćfinale wielkoszlemowego Australian Open. W lipcu grała w finale również na "betonie" w amerykańskim Stanford. Od początku roku wygrała 39 meczów, ponosząc 13 porażek. W Nowym Jorku na rankingowo silniejszą rywalkę może trafić dopiero w półfinale, ale niewiadomą jest jej dyspozycja psychiczna, bowiem w ubiegłym tygodniu musiała wrócić z USA do Krakowa na pogrzeb dziadka Władysława, który zmarł po długiej chorobie. "Byłam w domu w Krakowie, a kiedy się tak dużo podróżuje po świecie, to nawet krótka wizyta w domu pomaga się wyciszyć i skoncentrować, uporządkować myśli. Miałam trochę przerwy od tenisa, ale już wróciłam do treningów i jestem dobrej myśli przed US Open" - uważa Radwańska, która w sierpniu doszła też do półfinału w Toronto oraz ćwierćfinału w Cincinnati, który oddała walkowerem z powodów rodzinnych. W US Open w singlu wystąpi też jej młodsza siostra Urszula, a także Łukasz Kubot i Michał Przysiężny, a w deblu Mariusz Fyrstenberg z Marcinem Matkowskim, Kubot z Janowiczem, Tomasz Bednarek ze Słowakiem Lukasem Lacko i Alicja Rosolska z Gruzinką Oksaną Kałasznikową. Nowojorski turniej pokaże na swoich obydwu kanałach stacja Eurosport, która planuje 250 godzin transmisji.