Turniej ma zostać rozegrany mimo panującej na całym świecie pandemii koronawirusa. W Stanach Zjednoczonych sytuacja jest bardzo trudna, bo notuje się ok. 60 tys. zachorowań na dobę. To u wielu wzbudza niepokój oraz wątpliwości, czy zawodnicy powinni przylatywać do USA. Dlatego też wielu rezygnuje z udziału. Na taki krok zdecydowali się m.in. liderka światowego rankingu Australijka Ashleigh Barty, jej rodak Nick Kyrgios, czy obrońca tytułu Hiszpan Rafael Nadal. W środę organizatorzy ogłosili z kolei, że ze względu na brak kibiców na trybunach oraz inne straty związane z pandemią, muszą obniżyć nagrody finansowe. W zeszłym roku pula nagród wyniosła 57,2 mln dolarów, tym razem będzie do podziału 53,4 mln. Najbardziej "stratni" będą triumfatorzy, którzy zarobić o 850 tys. dol. mniej niż w zeszłym sezonie. Tylko ci, co odpadną w pierwszej rundzie turnieju mogą liczyć na... podwyżkę. Bo ich udział wyceniono na 61 tys. dolarów (poprzednio 58 tys.). Za udział w drugiej rundzie i trzeciej rundzie tenisiści dostaną takie same nagrody - odpowiednio 100 tys. i 163 tys. dol. Potem wysokość nagród już tylko maleje. Jeszcze bardziej cięcie budżetu odczują debliści. Zwycięzcy otrzymają czeki na kwotę 400 tys. dolarów, to o 46 procent mniej niż w ubiegłym sezonie. Sezon tenisowy był wstrzymany od marca i teraz powoli budzi się do życia. Z powodu pandemii koronawirusa wszystkie duże wydarzenia sportowe były zawieszone.