Wczoraj mówiłaś, że wypełniłaś swój plan minimum i że dziś zagrasz bez kompleksów i na luzie. Jesteś zadowolona ze swojej postawy? Iga Świątek: - Tak. Dziś pierwszy raz czułam, że gram swoją grę, więc jestem zadowolona. Trochę brakowało mi cierpliwości i solidności. W niektórych momentach grałam jak nowicjusz. Mówię o pomysłach, które nie były najlepsze: na przykład skróty. Czułam, że Azarenka miała większą kontrolę w decydujących chwilach. Brakowało mi meczów z takimi solidnymi zawodniczkami, gdzie ani na minutę nie można odpuścić koncentracji. Przed pandemią czułam, że dochodzę do takiej dyspozycji, gdzie potrafię utrzymać poziom i koncentrację przez cały mecz - tak było dla przykładu w spotkaniu z Anett Kontaveit w Australian Open. Ale generalnie cieszę się, że z meczu na mecz było tutaj coraz lepiej i dziś wreszcie poczułam piłkę. Pierwszy set rozpoczęłaś świetnie od przełamania i prowadzenia 2:0. Przegrywałaś potem 2:4, ale znów podniosłaś się i było 4:4. Po pierwszym, wygranym 6:4 secie Azarenka aż westchnęła z ulgą, a po meczu mówiła, że była zaskoczona twoją postawą i komplementowała twój talent. Miło słyszeć takie słowa od byłej numer 1 na świecie? - Bardzo się cieszę, że tak mnie oceniła. Dużo to dla mnie znaczy. Jestem dla niej pełna podziwu za powrót po urodzeniu dziecka i mam dla niej ogromny szacunek. A jeśli chodzi o początek meczu, to kluczem było to, że grałam bez kompleksów. Wymazałam z pamięci wczorajszy mecz i wyszłam do gry z innym nastawieniem. Muszę przyznać, że jej tenis bardzo mi odpowiadał i wygodnie mi się grało, choć w kluczowych momentach to ona była solidniejsza. Ale jestem zadowolona, bo odnalazłam siebie na korcie i myślę, że zmiana z twardej nawierzchni na mączkę pójdzie mi dobrze i postaram się dobrze wypaść w Rzymie. W drugim secie byliśmy świadkami kilku pięknych wymian, z których większość niestety padło łupem Białorusinki, która ostatecznie wygrała tę partię 6:2. Ale - porównując np. statystyki punktowe, które Azarenka wygrała 77:63 - nie był to mecz do jednej bramki, prawda? - Też mi się tak wydaje. Grałyśmy dużo wyrównanych gemów, które trwały po dziesięć minut. Cieszę się, że nie oddałam tego meczu za darmo. Popełniłam sporo niewymuszonych błędów, ale to dlatego, że próbowałam mieć inicjatywę i grałam szybko i ryzykownie. A grając w ten sposób, bierze się efekt z dobrodziejstwem inwentarza. Mój bilans i tak był lepszy niż w poprzednich meczach. Pierwszy raz podczas tego turnieju zagrałaś na stadionie i w obecności sędziów. Jakie porównanie z grą na bocznych kortach? - Uwielbiam grać na dużych obiektach. Takie stadiony mnie inspirują, szkoda tylko, że był pusty. Choć i tak obecność sędziów bocznych sprawiła, że było na korcie więcej osób i przypominało to trochę bardziej przedpandemiczny mecz. Wszystko to wpłynęło na mnie pozytywnie dlatego też wybaczę sędziom dwa dzisiejsze błędy, które nie powinny im się zdarzyć (śmiech). A jeśli chodzi o automatyczny system sędziowski na bocznych kortach to też był fajny. Z tego co słyszałam, to też nie był bezbłędny, ale mnie się to nie przytrafiło. Żegnasz US Open, żegnasz Stany Zjednoczone. Spędziłaś tutaj około miesiąca. Jak oceniłabyś cały pobyt tutaj? - Zacznę od tego, że miałam duże oczekiwania, bo dobrze przepracowałam okres przygotowawczy. Byłam świadoma, że powrót do gry po przerwie będzie ciężki, ale nie dałam sobie przestrzeni i dystansu, jeśli chodzi o rywalizację i wyniki. Z tego nie jestem zadowolona. Ale będąc tutaj zbierałam cenne doświadczenia, jak np. fajny występ w deblu podczas Western & Southern Open. Podczas US Open szukałam swojego tenisa. W pierwszym meczu walczyłam o wejście na mój normalny poziom koncentracji. Wczoraj rozluźniłam rękę, a dziś już grałam swoje. Czyli było coraz lepiej i to jest pozytywne. Jedyne co trochę przeszkodziło to kontuzja, którą miałam pomiędzy turniejami, ale to jest wliczone w cenę. Następnym razem będę bardziej ostrożna. Cieszysz się, że opuszczasz "bańkę" na Long Island i wracasz do Europy? - Tak, na pewno długo na to czekałam. Spędziłam w tym samym miejscu trzy tygodnie i pod koniec każdy dzień był jak Dzień Świstaka. Ale "bańkę" w Nowym Jorku zamienię wkrótce na "bańkę" w Strasburgu, a potem w Rzymie. Wiem jednak, że to niezbędne, aby w ogóle grać i rywalizować, dlatego podchodzę do tego z dystansem. W Nowym Jorku rozmawiał Tomasz Moczerniuk moc/ cegl/