Wcześniej pokonani schodzili z nowojorskich kortów Mariusz Fyrstenberg z Marcinem Matkowskim oraz Alicja Rosolska i Tomasz Bednarek, grający w międzynarodowych parach. Mecz Janowicza i Kubota miał dwa oblicza. W pierwszym secie obaj zagrali znakomicie; już w pierwszym gemie przełamali rywali, co powtórzyli przy wyniku 4:2. Do skutecznych returnów (na poziomie 50 procent), dołożyli wysoki procent punktów zdobytych po pierwszym serwisie (88 proc.) i 3 asy. Po 28 minutach było 6:2. Potem było już tylko gorzej. Janowicz najwyraźniej zaczął odczuwać skutki kontuzji pleców, co przełożyło się na całą serię podwójnych błędów serwisowych. Przeciwnicy w sumie trzykrotnie przełamywali jego podanie; dwa razy w drugim secie i raz w trzecim. Wraźnie poprawili też swoje statystyki. W efekcie, po 93 minutach, schodzili z kortu jako zwycięzcy. "Nie mogę mieć do siebie pretensji; zwyczajnie nie mogłem grać" - powiedział Janowicz po meczu. Dodał, że plecy dokuczały mu niemal tak samo jak podczas wtorkowego meczu singlowego. Zapowiedział, że w piątek wraca do Polski, gdzie przejdzie specjalistyczne badania. Janowicz kontuzji mięśnia dolnej części pleców nabawił się na treningu tuż przed rozpoczęciem US Open - w sobotę. Nie pomogły masaże, zabiegi akupunktury i silne zastrzyki przeciwbólowe; zarówno na mecz singlowy z Argentyńczykiem Gonzalezem, jak i na czwartkowego debla, tenisista wyszedł nie w pełni sprawny. W trakcie pojedynku deblowego kilkakrotnie dochodziło do kontrowersyjnych decyzji sędziów liniowych. Mecz rozgrywano na jednym z bocznych kortów, gdzie nie ma możliwości elektronicznego sprawdzenia, czy piłka była dobra. "Jeżeli na linii pracują ludzie w wieku 60 lat i więcej i używają okularów plus kilkanaście, to wydaje mi się że powinna nastąpić zmiana - skomentował to Janowicz. - Ale tak tu w Stanach jest, że pracują z reguły wolontariusze. Nie powinno tak być. Jeżeli my wkładamy w tenis tak dużo pracy, to sędziowie też powinni być zawodowi" - dodał.