Olgierd Kwiatkowski, Interia: Jak ważne było dla pani niedawne zwycięstwo w turnieju ITF na Gwadelupie? Urszula Radwańska, tenisistka (273. miejsce na liście WTA): Przez wiele lat nie wygrałam żadnego turnieju. Było trudno, bo grałam przez długi czas głównie w turniejach WTA, ale to zwycięstwo, choć na niższym poziomie, bardzo mnie podbudowało. Przekonałam się, że mogę zagrać pięć dobrych meczów z rzędu i - co dla mnie najważniejsze - nie czuję się po nich wyczerpana. Wcześniej szybko się męczyłam, organizm wysyłał mi sygnały, że jeszcze nie jestem gotowa, że cały czas się coś złego dzieje, ale to minęło. Na Gwadelupie potrafiłam wygrywać mimo, że była wysoka temperatura, ponad 30 stopni. Poczułam, że dobrze przepracowany okres przygotowawczy przynosi efekty. W listopadzie i grudniu ciężko pracowałam na obiektach w Warszawie. Na Gwadelupie zagrałam pierwszy turniej w sezonie. Potem wzięła pani udział w dwóch turniejach w USA. Tam już nie poszło tak dobrze. - W Newport Beach nie miało prawa się udać. W niedzielę grałam finał na Gwadelupie i poniedziałek musiałam poświęcić na podróż. Trwała 18 godzin. Weszłam do hotelu w poniedziałek o g. 1 w nocy, a już we wtorek o 11 miałam mecz. Założyłam sobie, że w takich okolicznościach mogę przegrać. Potem był turniej halowy w Midland, na zewnątrz było minus 20 stopni Celsjusza. Przeszłam przez eliminacje, ale w pierwszej rundzie trafiłam na Madison Brangie, solidną zawodniczkę z pierwszej setki WTA. Była szansa, mecz był wyrównany. Pokazałam sobie, że jestem w stanie grać na tym poziomie, co ona i pierwsza setka WTA jest w zasięgu ręki. To jest pani cel sportowy - awans do pierwszej setki? - Najbliższy cel. Potem chciałabym być tam, gdzie byłam wcześniej - w okolicy top 30. Na ten moment setka to jest minimum. Jeśli zdrowie pozwoli, jestem w stanie tego dokonać. Zmieniłam sztab szkoleniowy. Teraz pracuję pod okiem Piotra Gadomskiego. Znalazł mi styl gry, który ja sama długo bezowocnie szukałam. Ta praca przynosi efekty. Pani karierę przerwała na długi czas groźna choroba. Czy nie ma pani obaw, że mononukleoza zostawiła w pani organizmie ślady, które nie pozwolą wrócić do czołówki WTA? - Z chorobą i jej skutkami zmagałam się przez ponad rok. Za wcześnie wróciłam po wyleczeniu się, bo zaledwie po czterech miesiącach. Wtedy, jeszcze bardziej osłabiłam swój organizm. Czułam się bardzo źle. W rankingu spadłam na 550. miejsce, ale dziś jestem 273. Styczniowy turniej na Gwadelupie pokazał mi, że zdrowie wróciło. Uwierzyłam, że mogę zagrać ciężki mecz i nie muszę myśleć potem o tym, że na drugi dzień będę czuła się wyczerpana. Jak ma wyglądać droga do pierwszej setki WTA w najbliższych tygodniach? - Za dwa tygodnie wyjeżdżam do Niemiec na turniej ITF o puli nagród 25 tys. dol. Chcę zbudować ranking przez mniejsze turnieje. Chciałabym wrócić szybko do WTA, ale na razie ciężko mi jest się dostać na ten poziom. Liczę, że w trzy miesiące będę około 200. miejsca, to pozwoliłoby mi na start w eliminacjach turnieju Rolanda Garrosa. To jest Wielki Szlem, wielki prestiż, więcej punktów. Kolejne moje marzenie i cel. W ostatnim czasie sporo wydarzyło się w kobiecym tenisie w Polsce. W listopadzie pani siostra Agnieszka zakończyła karierę. Nie miała pani siły przebicia, żeby namówić ją na to, by grała dalej? - Widziałam jak Agnieszka czuje się na korcie, jak się meczy. Lata grania na najwyższym poziomie, latania tydzień w tydzień, ta presja, stres, napięcie. W końcu to wszystko dało o sobie znać. Agnieszka nawet nie miała na tyle poważnej kontuzji, by na dłużej odpocząć. Cały czas grała przez 13 lat. Miała tego wszystkiego dość. Funkcjonowała na pełnych obrotach, a nie zadowalała jej pozycja koło setki, chciała grać w czołówce. Rozumiałam ją doskonale, bo po mononukleozie też chciałam grać, wygrywać, a nie mogłam, bo organizm odmawia posłuszeństwa. Wiedziałam o tym wszystkim, coś czułam, ale kiedy Agnieszka ogłosiła zakończenie kariery zrobiło mi się strasznie przykro, przeżyłam szok. Z drugiej strony, widziałam, że kamień spadł siostrze z serca. Dziś ma dużo obowiązków, ale nie musi już codziennie rano wstawać, sprawdzać rozkładu lotów, pakować sprzętu do toreb. Odżyła! Na naszych oczach rozwija się talent Igi Świątek, która udanie zadebiutowała w Wielkim Szlemie, przedtem - tak jak pani - wygrała juniorski Wimbledon. - Iga ma ogromny talent i potencjał. Trenowałam z nią i wiem coś o tym. W Australian Open udowodniła, że potrafi sobie radzić wśród seniorek. Ale musi się złożyć mnóstwo czynników, żeby osiągnąć sukces - dużo pracować, mieć wokół siebie właściwych ludzi, trochę szczęścia. Sama jestem ciekawa jak się potoczy ta kariera. Wróciła pani do poważnej gry na korcie, czy ciężkie treningi, wyjazdy na turnieje pozwalają pani prowadzić założoną w czasie przerwy w grze własną firmę - Torebki UR? - Mam od tego zaufanych ludzi, którzy zajmują się firmą, gdy mnie nie ma. Jestem zaskoczona tym, jak dobrze nam idzie. W zeszłym roku nasza firma otrzymała nagrodę w kategorii "lider funkcjonalnych i eleganckich torebek". Dla mnie jest znakomita odskocznia od tenisa. Wracam z turnieju i mam sposób na to, żeby przez pracę zapomnieć o tenisie i o sporcie. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski