Polska Agencja Prasowa: Debel nie jest stałym elementem pani występów w turniejach WTA. Dlaczego zdecydowała się pani na to, by w Katowicach utworzyć duet z Magdą Linette? Alize Cornet: - Magda mi to zaproponowała. Jesteśmy naprawdę dobrymi koleżankami, więc bez wahania się zgodziłam. Cieszę się z tej decyzji, bo mamy za sobą dwa dobre spotkania. Mam sporo czasu między meczami singlowymi i debel stanowi dobre wypełnienie tej przerwy. Dodatkowo możemy liczyć na doping kibiców. W ubiegłym roku zagrały panie razem w dwóch imprezach. Jak doszło do nawiązania tej współpracy? - Ja to zaproponowałam, a ona zgodziła się. Dlaczego wybrałam wtedy akurat ją, a nie kogoś bardziej znanego? Czułam, że ona też chce mnie o to spytać, więc postanowiłam ją uprzedzić. Zaliczyłyśmy bardzo dobry początek. W pierwszym starcie - w Guangzhou - dotarłyśmy do finału. Dobrze czujemy się, grając razem. Mam nadzieję, że będzie więcej okazji do wspólnych występów. Wspomniała pani o tym, że Linette jest jej bardzo dobrą koleżanką. Macie bliższy kontakt, czy to raczej typowa relacja między zawodniczkami, które spotykają się na tourze? - Dla mnie to bardziej wyjątkowe. Nie mam zbyt wielu przyjaciółek pośród tenisistek biorących udział w imprezach WTA. Zaledwie kilka, a Magda jest jedną z nich. Bardzo się z tego cieszę, to świetna dziewczyna. Cieszę się, idzie jej ostatnio coraz lepiej i pokazuje się z dobrej strony. W tym sezonie w singlu - póki co - granicą jest u pani trzecia runda, której nie udało się przejść w żadnym z dotychczasowych turniejów... - To prawda, ale mam wielką nadzieję, że w Katowicach zdejmę z siebie tę klątwę. To nie jest póki co mój najlepszy rok, jest raczej przeciętny. Czekam tu na trzecie zwycięstwo z rzędu w turnieju i awans do półfinału. Do Katowic przyjechałam z zamiarem obrony tytułu. Kwestia niezbyt udanego - jak na razie - sezonu nie dotyczy tylko pani. Podobnie jest w wypadku kilku tenisistek w podobnym wieku - Agnieszki Radwańskiej, Sabine Lisicki czy Angelique Kerber. Może to jakiś ogólniejszy problem? - Te zawodniczki są starsze ode mnie aż o rok lub dwa. A tak na poważnie, to w tenisie wszystkim zdarzają się lepsze i gorsze momenty. Wciąż wierzę, że mogę znaleźć się w najlepszej dziesiątce rankingu WTA (w 2009 roku była na 11. pozycji - przyp. red.). Nie wiem, kiedy, ale zrobię wszystko, by to zrealizować. W ubiegły poniedziałek udało się tego dokonać niespełna 27-letniej Carli Suarez Navarro. Hiszpanka, która ostatnio pokazała się z dobrej strony, docierając do finału w Miami, jest chyba dobrym przykładem. - Zdecydowanie. Możemy się poprawiać w każdym wieku, dopóki kontynuujemy karierę. Nie ma tu żadnych granic i jest ku temu wiele okazji. Trzeba tylko wciąż pracować. Pomocne na korcie na pewno okazują się nabierana w międzyczasie dojrzałość, zbierane doświadczenie. Z drugiej strony jednak wciąż mówi się o tym, że na czołówkę napiera grupa młodych i spragnionych sukcesów zawodniczek. - One oczywiście są bardzo widoczne. W tourze są i 17-letnie dziewczyny, i 35-letnie kobiety. Trudno mi powiedzieć, który wiek jest najlepszy, by osiągać sukcesy w tenisie. Ja zaczęłam starty w imprezach WTA w wieku 18 lat. Może szczyt formy będę miała bliżej 30-stki? Mam taką nadzieję. Trudno przewidzieć. We Francji jest pani numerem jeden w kobiecym tenisie. Czuje pani presję, by utrzymać tę pozycję? - Tak, coś w tym jest. Caroline Garcia dość mocno na mnie naciska. Można powiedzieć, że czuję jej oddech na plecach. Mamy w kraju sporo świetnych dziewczyn. To bardzo motywujące. Cieszę się ich sukcesami, ale mam też oczywiście własne nadzieje i oczekiwania. Zdarzało się pani słyszeć, że niektórzy liczą, iż powtórzy pani sukcesy swojej słynnej rodaczki Amelie Mauresmo? - Trudno porównywać kogoś do Amelie, przez pewien czas była najlepsza na świecie. Będę pracować nad tym, ale to będzie bardzo trudne. Najpierw będę chciała wygrać choćby jeden turniej wielkoszlemowy. Półfinał czy finał French Open też byłby czymś niesamowitym. Ale daleka droga do tego, by być jak Amelie. Tego typu porównania działają na panią mobilizująco czy przytłaczająco? - To nie jest tak, że ja muszę być jak ona. To moje życie i moja kariera. Myślę, że już trochę osiągnęłam i z tego mogę być zadowolona. Nie muszę być jak Amelie, ani jak Marion Bartoli. Podobno ma pani kota i psa. Chyba niełatwo zajmować się nimi, gdy tak wiele się podróżuje w ciągu roku? - Moi rodzice są tu bardzo pomocni. Z kotem nie jest jeszcze tak źle, trudniej jest z psem. W niektórych krajach trzeba mieć dodatkowe pozwolenia na wwiezienie go, trochę papierkowej roboty. Wystarczy, że podczas podróży muszę się zająć sobą. Tęsknię wówczas za moimi zwierzakami, są świetnymi kompanami, gdy jestem w domu. Wspomniała pani w swoim profilu WTA, że podziwia Amerykanina Andy'ego Roddicka. Dlaczego akurat jego? - Pisałam to, gdy zaczynałam starty w tourze, jako nastolatka. Duże wrażenie robiło na mnie to, jak Andy zachowywał się na korcie, to wielki showman. Lubię tego typu osobowości i chyba też trochę taka bywam. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek