Gdy Polka przegrała drugiego seta, na trybunach kortu numer 1 - na którym cztery lata temu wygrywała juniorski Wimbledon - kibice Holenderki, rząd pod naszymi stanowiskami, na czele z mamą Cristiną, wpadli niemal w ekstazę. Co rusz głośno dopingowali swoją "ulubienicę". I wodzili rej w polsko-holenderskim pojedynku na okrzyki: na każde "Iga, Iga, Iga!" odpowiadali głośnym "Les, Les, Les!" - aż sędzia kilkakrotnie musiała "dziękować widzom", bo tenisistki sposobiły się do gry. Polscy fani przebili jednak swoich adwersarzy w momencie, gdy jeden z nich zakrzyknął "Iga, kocham cię!", aczkolwiek piszemy to z marginesem błędu, bo bez znajomości niderlandzkiego. W Londynie więc miłość do tenisa w wykonaniu naszej faworytki jest trudna, ale na razie się broni. Wśród przedstawicieli polskich mediów nieco szyderczo pocieszano się, że Iga nie może przegrać - inaczej skazałaby nas na połamanie sobie języka przy wymowie nazwiska rywalki, która miałaby zakończyć przygodę najlepszej tenisistki świata na Wimbledonie 2022 już w drugiej rundzie i na 36 zakończyć największą serię zwycięstw w XXI wieku w kobiecym tenisie. No i na szczęście za kilka miesięcy już nikt nie będzie pamiętał, że 31-letnia holenderska lucky looserka (w turnieju głównym zagrała mimo przegranych eliminacji) notowana na 138. miejscu w rankingu sprawiła faworytce turnieju takie problemy. W ostatecznym rozrachunku liczy się zwycięstwo, didaskalia pozostaną dla pasjonatów. - Wiedziałam, że rywalka na trawie radzi sobie całkiem dobrze i w pewnym sensie stawia wszystko na jedną kartę. Sama wiem, jak to jest grać bez oczekiwań i kompleksów. Ona naprawdę zagrała dobry mecz. Czułam jednak, że w pewnym momencie może się zawahać i popełniać więcej błędów. Tak się stało i ja to wówczas wykorzystałam - relacjonowała nasza mistrzyni. Holenderka miała też trochę szczęścia - kilka razy piłka po taśmie spadała na stronę Polki. - Faktycznie, miała trochę szczęścia. Wchodziłam czasem w taką wymianę, która z nas zagra niżej nad taśmą i to ja częściej trafiałam w siatkę, a ona po taśmie zdobywała punkty. Ale na trawie jest tego więcej, czasem spóźni się uderzenie, które okazuje się wspaniałym winnerem. Cieszę się, że nie przywiązywałam się bardzo mocno do tych sytuacji - spokojnie opowiadała Świątek. Czy Polka przez moment myślała, że może przegrać? - Mecz tenisowy jest na tyle długi, jest w nim tak dużo przerw, że dużo takich myśli się pojawia. Pytanie, co z nimi zrobię, czy się do nich przywiążę, czy nie. Gdy już przegram seta, mam poczucie, że teraz mogę zagrać już tylko lepiej i w pewnym sensie może to pomóc. Nauczyłam się też zaczynać trzeciego seta z nowym nastawieniem i czystą kartą - pewnie odpowiedziała Świątek, czemu z tyłu przysłuchiwała się nieodstępująca naszej gwiazdy chyba na krok psycholog Daria Abramowicz. Iga wyraźnie nie prezentuje dyspozycji, którą tak wszystkich oszałamiała od lutego na kortach twardych i ziemnych, wygrywając sześć kolejnych turniejów, w tym Rolanda Garrosa. Za każdym razem podkreśla, że trawa jest wciąż dla niej zdradliwa. - Nie ma co ukrywać, że wciąż się tej nawierzchni uczę. W zeszłym roku w trzeciej rundzie wygrałam dość gładko i to dało mi złudne poczucie, że rozgryzłam trawę, a wcale tak nie było. Ten wynik z dzisiaj chyba bardziej odzwierciedla to, jak faktycznie się czuję i daje mi poczucie, że wszystko trzeba wyszarpać, wywalczyć, a nie że przyjdzie samo. To nie jest jeszcze ten moment, że mogę w stu procentach polegać na swojej grze - przyznała Polka. W trzeciej rundzie zmierzy się z Francuzką Alize Cornet, 37. zawodniczką rankingu. - Jeszcze o tym nie myślę, cieszę się, że wygrałam trudny mecz - odparła Polka. - A co byś chciała w kolejnych meczach ze swojego bogatego tenisowego repertuaru częściej na korcie używać? - padło w pewnym momencie pytanie. - Gry w kort! - rozbawiła wszystkich Iga. Więc ostrzeżenie dla wszystkich rywalek, które mogły sobie w czwartek pomyśleć, że Iga się męczy i jej porażka się zbliża: otóż nie, ona się nie męczy, a gdy zacznie lepiej celować, nie będzie dla was litości... Z Londynu - Tomasz Mucha, Interia