Bohaterem w ekipie z antypodów został Bernard Tomic, który wygrał oba pojedynki singlowe. Dzisiaj pokonał Łukasza Kubota 6:4, 7:6 (7-5), 6:3. - Ponownie dobrze serwowałem, przez cały mecz ciężko walczyłem, nawet gdy przegrywałem, starałem się koncentrować na swoim serwisie i uderzeniach. Myślę, że właśnie koncentracja zadecydowała o mojej wygranej - powiedział Tomic. Zawodnik, który w październiku skończy 21 lat, w drugim secie, w którym Kubot prowadził już 5:1, potrafił odwrócić losy meczu. - Tak naprawdę ja nic nie zrobiłem. To tylko zasługa tego chłopaka. Jest dojrzały, rozumie grę, bardzo mnie zaskoczył, bo ciążyła na nim duża presja, ale jak widać dobrze się rozwija - tłumaczył Patrick Rafter, kapitan reprezentacji Australii. - Kluczowym momentem był siódmy gem drugiego seta. Bernard przełamał Kubota i wracając do ławki powiedział, że czuje się pewnie. Nic mu ni doradziłem, bo nawet gdybym to zrobił, to i tak nie posłuchałby, bo sam wie, co ma robić - dodał. Tomic przyznał, że pewności siebie dodawała mu praca w tak dobrym zespole. - To niesamowite mieć obok siebie Lleytona Hewitta czy Patricka. Lleyton przyjechał podbudowany dobrym występem na US Open i to podziałało na innych - stwierdził młody reprezentant Australii. Przybysze z antypodów zamierzają świętować zwycięstwo w Warszawie razem z fanami, których kilkudziesięcioosobowa grupa prze trzy dni dopingowała tenisistów. - Na pewno zrobimy to wspólnie z kibicami. Chcemy, by było to dla nich niezapomniane przeżycie, dlatego wieczorem wyjdziemy na drinka - mówił Rafter. - Oni mieszkają w Europie, gdzie jest dużo Australijczyków, podobnie jak Polaków w Australii. My kupujemy im tylko bilety na mecz, a oni nas wspierają wspaniałym dopingiem - dodał. Z Warszawy Paweł Pieprzyca