O Janowiczu można powiedzieć, że był skazany na sport. Jego rodzice - Anna Szalbot i Jerzy Janowicz senior - grali zawodowo w siatkówkę i "przekazali" synowi dobre warunki fizyczne (jako dorosły osiągnął wzrost 2,03 m). Ten zaczął szybko z nich korzystać, a w rozwoju kariery pomógł mu program pod patronatem firmy Prokom, który wspierał najzdolniejszych krajowych tenisistów i tenisistki. Pierwsze duże sukcesy na arenie międzynarodowej łodzianin, którego idolem w dzieciństwie był Amerykanin Pete Sampras, odnotował już w rywalizacji juniorskiej. W 2007 roku dotarł do finału US Open, a w kolejnym sezonie wystąpił w decydującym spotkaniu innego turnieju wielkoszlemowego - French Open. W seniorskich zmaganiach międzynarodowych zadebiutował 13 lat temu, a rok później zaliczył pierwszy występ w turnieju ATP (w Warszawie). Janowicz systematycznie piął się w górę światowego rankingu. Przełomowa okazała się końcówka 2012 roku. Jesienią w prestiżowym turnieju ATP Masters 1000 w Paryżu jako kwalifikant niespodziewanie dotarł aż do finału. Po drodze pokonał m.in. będącego wówczas trzecią rakietą świata Brytyjczyka Andy'ego Murraya. Sam zajmował wówczas 69. miejsce w tym zestawieniu, a po efektownym występie w hali Bercy awansował na 26. pozycję. W następnym sezonie pokazał się z dobrej strony w Rzymie (ćwierćfinał), ale życiowy sukces odniósł podczas Wimbledonu. W wielkoszlemowych zmaganiach na londyńskiej trawie osiągnął półfinał, który przegrał z Murrayem, późniejszym triumfatorem. Rundę wcześniej pokonał Łukasza Kubota. W dowód uznania został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. W tym samym roku przesunął się na 14. miejsce światowego rankingu, najwyższe w karierze. Był na nim łącznie przez pięć tygodni. W kolejnych latach jeszcze dwukrotnie wystąpił w finale zawodów ATP - w 2014 roku w Winston-Salem, a w 2015 w Montpellier. Sporadycznie występował też w deblu - w 2013 roku w parze z Filipińczykiem Treatem Hueyem przegrał mecz o tytuł w Indian Wells. Pięć lat temu zaś razem z Agnieszką Radwańską triumfował w Pucharze Hopmana, czyli nieoficjalnych mistrzostwach par mieszanych. W barwach reprezentacji Polski w Pucharze Davisa zadebiutował w 2008 roku i przez kilka lat był jej ważnym ogniwem. To przy okazji meczu tych rozgrywek z Chorwacją w Warszawie sześć lat temu zaliczył słynny wybuch złości. Po przegranym pojedynku szybko udał się na konferencję prasowej, na której dał upust emocjom. "Jesteśmy krajem, który nie ma jakiejkolwiek perspektywy, czy to w sporcie, biznesie, czy w życiu prywatnym. Nie ma perspektyw dla nikogo. Studenci studiują tylko po to, żeby z tego kraju wyjechać. Trenujemy gdzieś po szopach. I to nie tylko tenisiści. Taki Zbigniew Bródka musi trenować za granicą" - zaczął swój wywód. Następnie zwrócił się bezpośrednio do dziennikarzy, którym zarzucał negatywne nastawienie. "Kim jesteście, że macie oczekiwania? Oczekiwania mogą mieć mój trener, mama, tata, ale nie wy. Co takiego robicie, że możecie mieć oczekiwania? Siedzicie i tylko nas krytykujecie non stop" - wyrzucił z siebie. Potem jeszcze nieraz Janowicz miał pretensje do przedstawicieli mediów, zwłaszcza do kilku z nich. Trzy lata temu po wygranym przez niego meczu pierwszej rundy Wimbledonu wyszedł z konferencji prasowej jeszcze przed rozpoczęciem zadawania mu pytań. Odmówił udziału w spotkaniu z dziennikarzami, ponieważ nie odpowiadała mu obecność jednego z nich. Zdarzało mu się także tracić panowanie nad sobą w trakcie meczów. W 2013 roku podczas pojedynku w drugiej rundzie Australian Open miał pretensje do sędziów, którzy jego zdaniem nie widzieli wyraźnie autowych zagrań rywala. Wówczas to z jego ust padło słynne "How many times? (Ile jeszcze razy?)". Niedawno zaś wspominał, że po odpadnięciu z imprezy ATP w Indian Wells w 2014 roku wyrzucił wszystkie swoje rakiety do jeziora. Przyznał, że nie był to jedyny raz, kiedy coś takiego zrobił. "Jestem takim typem zawodnika, że wszystko musi działać perfekcyjnie. Jeśli tak nie jest, to jestem bardzo poirytowany" - tłumaczył. Głośno było też o tym, że cztery lata temu będący zapalonym fanem gier komputerowych łodzianin, po przegranej w Counter-Strike'a, zniszczył klawiaturę. To hobby było jego głównym sposobem na spędzanie czasu, gdy dały o sobie mocniej znać kłopoty ze zdrowiem. Głównym problemem były kolana. Z tego powodu kilkakrotnie korzystał z usług chirurga. Najpierw stracił większość sezonu 2016, a w latach 2018-19 nie rozegrał żadnego meczu. Miało to oczywiście przełożenie na jego notowania w rankingu ATP - cztery lata temu wypadł z Top100, a pod koniec 2018 roku całkowicie zniknął z listy. Przyznał, że w poradzeniu sobie z tym trudnym okresem znacząco pomogło mu pojawienie się na świecie dziecka. Na początku 2019 roku razem z było tenisistką Martą Domachowską zostali rodzicami Filipa. "Syn wypełnił dość sporą pustkę w moim życiu, która pojawiała się, gdy nie było w nim tenisa. Przyznam szczerze, że gdyby nie on, to byłoby mi ciężko mentalnie. (...) Był moment w moim życiu, że głowa zaczęła mi już parować, bo myślałem tylko cały czas o tym kolanie. Najpierw operacja, potem rehabilitacja. Było tego za dużo" - wspominał. Jesienią ubiegłego roku w dobrym nastroju szykował się do powrotu do rywalizacji. Przyznał wówczas, że kluczowe jest dla niego rozegranie w zdrowiu całego sezonu, a pozycja w rankingu to sprawa drugorzędna. "Na pewno chciałem osiągnąć jeszcze więcej. Pewnych rzeczy się jednak nie przeskoczy. Brak zdrowia zatrzymał moją karierę i muszę to zaakceptować. Największy mentalny dołek jest już jednak za mną. Jeżeli nie uda mi się wrócić z powodu kłopotów ze zdrowiem, to ok. O aspekt tenisowy się nie martwię. Jeżeli będzie zdrowie, będzie gra. Jeżeli nie będzie zdrowia, to nie będzie gry" - przekonywał. Na początku bieżącego roku, korzystając z tzw. zamrożonego rankingu, wystąpił w trzech challengerach ATP. W ostatnim z nich - we francuskim Pau - dotarł do finału. Dzięki temu awansował na światowej liście o blisko 600 lokat i zajmował 461. miejsce (obecnie jest 490.). Na początku marca wziął jeszcze udział w barażu o Grupę II Strefy Euro-Afrykańskiej Pucharu Davisa z Hongkongiem w Kaliszu, wracając do reprezentacji po czterech i pół roku przerwy. "Gdy leczyłem kontuzję, powiedziałem, że daję sobie ostatnią szansę. Tak naprawdę nie chciałem skończyć z tenisem bez podjęcia ostatniej próby. To jest ta moja ostatnia próba i mam nadzieję, że będzie ona jeszcze trwała przez kilka sezonów" - powiedział wtedy. Plany jednak pokrzyżowała mu potem - jak i całej reszcie tenisistów - pandemia COVID-19. Jak na razie nie wznowił startów, choć w mediach społecznościowych wspomina o treningach. Na jednym z ostatnich towarzyszyły mu Domachowska i Agnieszka Radwańska, która zakończyła karierę pod koniec 2018 roku. Agnieszka Niedziałek