Olgierd Kwiatkowski, Interia: Sezon tenisowy jeszcze trwa, ale zakończyły się Wielkie Szlemy. Jak by pani oceniała występy w tych turniejach? Magda Linette, 52. zawodniczka w rankingu WTA: Dwa razy pod rząd zagrałam w trzecich rundach Wielkiego Szlema - w Roland Garrosie, na Wimbledonie. Byłam bliska awansu dalej, przegrałam w trzech setach. Bardzo pozytywnie oceniam te starty. Do Australii nie mogłam polecieć, najpierw kontuzja potem operacja. Z wielkim żalem o tym myślę. Występ w US Open był dla mnie bolesny, przegrałam w pierwszej rundzie singla, ale za to w deblu z Bernardą Perą udało się nam dobrze zagrać (zwycięstwo z Barborą Krejicikovą i Kateriną Siniakovą - przyp. ok). Trochę żal, że nie wykorzystaliśmy tej szansy i nie poszłyśmy za ciosem. Skupi się pani może bardziej na deblu? - Raczej nie. Na największych turniejach będziemy oczywiście nadal grać razem z Bernardą, ale mniejsze sobie odpuścimy. Chciałabym, żebyśmy razem wystąpiły w więcej niż w trzech turniejach w roku. Sezon zbliża się do końca, jakie ma pani teraz plany? - W przyszłym tygodniu wystartuje w Ostrawie, a potem lecę do USA, by zagrać w Chicago i Indian Wells. A co z dalszą współpracą z pani trenerem Dawidem Celtem? - Mieliśmy umowę do US Open. Jedziemy jeszcze razem do Ostrawy. Po tym turnieju porozmawiamy i zobaczymy co dalej. Bardzo pozytywnie oceniam naszą dotychczasową współpracę. Wiedziałam, że pójdzie nam dobrze, gdy pierwszy raz zadzwoniłam do Dawida. Nawet wtedy jeszcze nie pytałam o to, czy będzie chciał ze mną pracować. Zaskoczył mnie swoją wiedzą, tym, ile rzeczy nowych potrafił wdrożyć w moją grę. Otworzył mi oczy na wiele nowych aspektów. Trenowałam przedtem w określony sposób, a z Dawidem zaczęłam trenować zupełnie inaczej. Już teraz wiem, że to było bardzo cenne doświadczenie. Po raz kolejny okazuje się, że polscy trenerzy sprawdzają się w pracy z polskimi zawodniczkami. - To się potwierdza. Wcześniej u Agnieszki Radwańskiej (Piotr Radwański a potem Tomasz Wiktorowski - przyp. ok), teraz u Igi Świątek (Piotr Sierzputowski) i u mnie. W Polsce jest paru dobrych trenerów, trzeba ich docenić. Jakby pani wytłumaczyła to, co dzieje się w kobiecym tenisie? Nie ma stabilizacji w czołówce, turnieje wielkoszlemowe wygrywają nowe zawodniczki, w US Open w finale wystąpiły nastolatki Emma Raducanu i Leylah Fernandez. - Jest wiele przyczyn, jedną z nich to na pewno pandemia. To było dziwne, bardzo niestabilne półtora roku. Ashleigh Barty nie mogła jeździć po świecie i grać, została w Australii. Naomi Osaka ma swoje problemy, Simona Halep jest kontuzjowana. Ale nie powiedziałabym, że w męskim tenisie jest dużo bardziej stabilnie. W US Open w ubiegłym roku w finale nie zagrał nikt z wielkiej trójki, w tym roku sensacją był Carlos Alcaraz, a do półfinału dotarł Felix Auger-Alliassime. W ATP też pojawiają się nowe nazwiska. Czy taka sytuacja, występ w finale dwóch zawodniczek z odległych miejsc rankingowych, nie pozwala pani wierzyć, że i pani może osiągnąć sukces w Wielkim Szlemie? - Od dawna o tym myślę i to powtarzam. W turniejach wielkoszlemowych padło wiele nieoczekiwanych rozstrzygnięć. Kto by się spodziewał, że Australian Open w ubiegłym roku może wygrać Sofia Kenin? Kto się spodziewał takiego wyniku w tym roku? Wierzę jeszcze w swój dobry rezultat na Wielkim Szlemie. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski