Tomasz Moczerniuk, PAP: Pani przygoda z Top Seed Open zakończyła się w drugiej rundzie. Jak podsumowałaby pani swój powrót do zawodowego tenisa po długiej przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa? Magda Linette: - W singlu odpadłam po walce z Jennifer Brady, która jest bardzo wymagającą i zawsze groźną zawodniczką z Top 50. Świetnie weszła w sezon 2020, bo w Australii ograła przecież Ashley Barty, a w Dubaju Jelinę Switolinę. W ostatnich miesiącach dużo trenowała i grała, pokonując m.in. Wiktorię Azarenkę i Sloane Stehpens. Jest obecnie w wysokiej formie, co udowodniła w Kentucky. Ja w tym meczu nie poruszałam się i nie serwowałam tak dobrze, jak w spotkaniu pierwszej rundy z Lauren Davis. Ale pierwsze koty za płoty. Cieszy mnie, że poprawiłam return i wiem, że w najbliższym czasie podczas treningów będę szukać rozwiązań, by poskładać te dobre, pozytywne elementy mojej gry w całość. Z Brady dwukrotnie po obu stronach siatki spotkałyście się także w deblu. Grając w parze z Jessicą Pegulą, niespodziewanie pokonałyście drugi najwyżej rozstawiony duet. Czy przebieg tego meczu wpłynął na rezultat waszej gry pojedynczej? - Faktycznie w deblu też grałyśmy przeciwko sobie, ale to nie było tak, że ona podpatrywała moją grę. Deblowa wygrana też nie uśpiła w żadnym stopniu mojej czujności przed pojedynkiem singlowym. Po prostu następnego moja dyspozycja była słabsza, a Jennifer zagrała bardzo dobry mecz. Czy z Pegulą będzie pani występować wspólnie do końca sezonu? - Choć odbieram występ w Lexington pozytywnie, to nie mogę tego powiedzieć, bo nie wiem, czy zdrowie pozwoli mi na równoczesne starty w grze pojedynczej i podwójnej. Poza tym z racji tego, że nie mogę użyć mojego rankingu singlowego, będzie mi trudno zapisać się na dwa kolejne turnieje. Z kolei Jessica ma w planach przygotowania do przyszłorocznych igrzysk w Tokio, więc będzie raczej chciała grać z kimś z USA.