Najwyżej notowany polski tenisista, dziś 107. w rankingu ATP, walczy w challengerze Poznań Open o punkty, które pozwolą wrócić mu do czołowej setki, a w dalszej przyszłości - zapewnią miejsce w US Open bez konieczności gry w eliminacjach. Jeszcze trzy tygodnie temu był 141. (ten ranking obowiązuje w Poznaniu), ale dzięki dobremu startowi w Wimbledonie Janowicz przesunął się w górę. Jeśli wygrałby całą imprezę w Poznaniu, mógłby awansować w okolice 85. lokaty. Jego mecze wciąż wywołują spore zainteresowanie - starcie pierwszej rundy z Hiszpanem Jaume Munarem (7-6, 6-2) oglądało około dwóch tysięcy widzów. - Nie grałem za często w Polsce przez ostatnie lata, ale jak na to spojrzę, to zawsze był komplet. W Szczecinie ludzie stawali na krzesłach i stołach, tu też siedzieli na schodach. Fajnie, że jest taka frekwencja. Inaczej czasem było w Pucharze Davisa, ale turnieje odbywają się w tych samych terminach i łatwiej zebrać publiczność, a z Pucharem Davisa bywa różnie. Jeżeli publiczność pomaga, a nie przeszkadza, to fajnie gdy jest dobra frekwencja. A czy lubię słuchać komentarze? To zależy, czy są głupie czy nie - mówił Janowicz. Dwa miesiące temu w Paryżu Janowicz zapowiedział, że prawdopodobnie nie będzie już grał w reprezentacji Polski. Do Poznania przyjechał nowy prezes PZT Mirosław Skrzypczyński, by namawiać najlepszego naszego tenisistę, ale Janowicz jest do tego nastawiony bardzo sceptycznie. - Na dzisiaj nie biorę już udziału w rozgrywkach reprezentacji, bo jestem na tyle zrażony pewnymi sytuacjami z ostatnich dwóch lat. Na pewno będą prowadzone dzisiaj rozmowy z prezesem, porozmawiamy spokojnie, zobaczymy, jak to będzie. Na dzisiaj jednak moja kariera w reprezentacji dobiegła końca - powiedział. - Definitywnie - dodał po chwili. Janowicz nie ma specjalnych planów na dalszą część sezonu - liczy się tu i teraz. - Nie narzucam sobie presji, skupiam się na pojedynczych turniejach i to jest najważniejsze, by doprowadzić swój tenis i przygotowanie fizyczne do najwyższego poziomu, jak przed dwoma laty. Wiem, że jeżeli będę się czuł jak wtedy, i grał jak wtedy, to będzie dobrze. Oczekiwania mam więc takie, jakie jest samopoczucie - mówi "Jerzyk", który rozważa przeprowadzkę do Wiednia i tam pracę z trenerem Guenterem Bresnikiem. - On jest moim trenerem, nic się tu nie zmienia. Mam w planach, i to bardzo poważnych, przenosiny do Wiednia, bo współpraca z trenerem idzie mi bardzo dobrze. Stąd ten Wiedeń jest bardzo poważną kwestią - twierdzi Janowicz. - Tenisowo nie brakuje mi już niczego, może ogrania i pewności siebie, jakie miałem dwa lata temu. W moim przypadku, jak dopada mnie kontuzja i jestem wyautowany na grubo ponad siedem miesięcy, to wraca się bardzo ciężko. Zawsze miałem problemy z powrotami, obojętnie czy przyczyną była angina, grypa czy jelitówka lub coś bardziej poważnego. Za każdym razem po takiej przerwie miałem wrażenie, że muszę się przygotować do nowego sezonu i jeszcze coś do tego dołożyć. Jeśli teraz zdrowie pozwoli mi utrzymać ciągłość tenisową, to w ogóle się nie boję o dobrą grę - tłumaczy Janowicz. W przeszłości Janowicz wygrywał już poznański turniej (w 2012 roku), tu "budował" sobie ranking, który później pozwolił mu osiągnąć życiowy finał turnieju ATP Masters 1000 w paryskiej hali Bercy. W czwartek rozegra mecz drugiej rundy z Portugalczykiem Goncalo Oliveirą, który w rankingu ATP jest pod koniec trzeciej setki. - Nie mam pojęcia o tym chłopaku. Jeśli mam być szczery, to za bardzo nie przeglądałem drabinki. O przeciwniku z pierwszej rundy poinformował mnie Andrzej Kapaś, ale ja staram sie skupiać tylko i wyłącznie na sobie. Jak mi się gra dobrze, to jestem ciężkim rywalem do pokonania. A jak gra mi się słabo, to każdy może być zagrożeniem. Najważniejsze to skupić się na sobie - kończy Janowicz. Andrzej Grupa