PAP: Podobno po odwołaniu turnieju w Miami w krótkim czasie musiał pan zdecydować, co dalej robić. Pojawiły się wątpliwości, czy zostać w bazie treningowej na Florydzie, czy też wracać do Polski? Hubert Hurkacz: - Wieczorem dowiedziałem się, że w ciągu kolejnych 48 godzin wszystkie loty do Europy zostaną odwołane. Było więc bardzo mało czasu na podjęcie decyzji. Z jednej strony bardzo chciałem wrócić do domu, ale też wydaje mi się, że ostatecznie dobrze postąpiłem, zostając w Saddlebrook Tennis Academy. Tutaj mogę trenować z Craigiem (Boyntonem, głównym szkoleniowcem Hurkacza - red.) i przygotowywać się w bardzo dobrych warunkach. W ciągu miesiąca, może sześciu tygodni - gdy tylko będzie to możliwe - postaram się wrócić do Polski i w kraju kontynuować przygotowania do startów. W Europie wielu sportowców siedzi obecnie w domach i nie ma dostępu do hal, kortów czy siłowni, które są pozamykane. W pana otoczeniu wprowadzono wiele obostrzeń? - W tutejszym ośrodku od jakiegoś czasu na siłowni może przebywać równocześnie tylko kilka osób, więc rezerwujemy miejsce i podajemy, o której godzinie będziemy chcieli wejść. Na korcie są dwie, maksymalnie trzy osoby, więc nie stykam się z dużą liczbą ludzi. Dostęp do kortów jest bardzo łatwy, więc warunki do treningu są naprawdę dobre. Ale np. okoliczne centra handlowe i sklepy też ostatnio są zamykane, więc tych ograniczeń jest naprawdę sporo. Śledzi pan uważnie doniesienia na temat pandemii czy raczej woli odciąć się od tego i skupić na treningu? - Czytam oczywiście informacje na temat koronawirusa i rozmawiam o tym z rodziną oraz znajomymi przebywającymi w Polsce. Obecna sytuacja na świecie wzbudza strach czy raczej zachowuje pan spokój? - Myślę, że najważniejsze w tym momencie jest pozytywne nastawienie. Oczywiście, trzeba też uważać na siebie i dbać o swoich bliskich. Pozostaje mieć nadzieję, że ta sytuacja będzie trwała najkrócej jak to tylko możliwe. Jak na razie rywalizacja w turniejach ATP została zawieszona do 7 czerwca. Jak pan ocenia tę decyzję? - Myślę, że nie jest to jakieś duże zaskoczenie. Póki co podróżowanie jest bardzo utrudnione. Zawodnicy w stawce pochodzą praktycznie z całego świata, więc nie wiem, czy byłaby praktycznie taka możliwość, by wszyscy mogli we wcześniejszym terminie dotrzeć na każdy turniej. Nie mówiąc już o samej organizacji imprez i kibicach. Myślę, że to dobry ruch ze strony ATP. Najważniejsze w tym wszystkim jest zdrowie i bezpieczeństwo wszystkich. Jaki jest pański plan na tak długą, a niespodziewaną przerwę w rywalizacji? Ciągłe treningi czy może będą jakieś krótkie okresy odpoczynku? - Na ten moment trenuję i staram się jak najlepiej przygotować. Póki mam do tego dobre warunki, więc chcę wykorzystać tę sytuację na pracę. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać z biegiem czasu. Pod znakiem zapytania stoi los tegorocznego wielkoszlemowego Wimbledonu, a na jesień przełożono już French Open. Paryski turniej ma się odbyć niespełna dwa tygodnie po US Open. Spora grupa tenisistów narzekała, że nikt z nimi nie skonsultował tej decyzji. Pan również ma o to pretensje? - Przed podjęciem takiej decyzji istotne są konsultacje z organizatorami innych imprez zaplanowanych na tę cześć sezonu. Ważne, żeby wszyscy wspólnie mogli ustawić kalendarz rozgrywek. Sporo zawodów zostało odwołanych, niektóre mają zostać przeniesione na inne terminy. Najważniejsze więc są tutaj konsultacje, ale przede wszystkim między organizatorami poszczególnych turniejów. Z niecierpliwością czekał pan na debiut olimpijski w Tokio, ale podjęto już decyzję o przełożeniu igrzysk na przyszły rok. Jest pan rozczarowany? - Chciałem, żeby igrzyska odbyły się w pierwotnym terminie, czyli na przełomie lipca i sierpnia, ale na to nie mieliśmy wpływu. Przypuszczałem, że impreza zostanie przełożona. Zdrowie i bezpieczeństwo są najważniejsze, więc trzeba się dostosować do podjętej przez MKOl decyzji. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek