Jakub Żelepień: Jak to jest wygrać dwa turnieje wielkoszlemowe w jednym sezonie? Jan Zieliński: To niesamowite uczucie, marzyłem o wygraniu turniejów wielkoszlemowych od dziecka. Zawsze też uważałem, że trzeba stawiać sobie jak najwyższe cele, a Australian Open i Wimbledon takimi właśnie są. Zwycięstwo wywołało potężną radość, wręcz euforię. Z obu tytułów cieszyłeś się tak samo? Tak, radość była równomierna. Sporo ludzi mówiło, że Wimbledon to stopień wyżej od Australian Open, ale ja tego tak nie postrzegam. Melbourne było moim pierwszym i jak najbardziej słodkim triumfem. Zwłaszcza że wziąłem rewanż za poprzedni rok. Jak to było z tym początkiem współpracy z Su-Wei Hsieh? Słyszałem, że wyszło dość przypadkowo, krótko przed początkiem Australian Open. Ani ja, ani Su-Wei nie mieliśmy partnera/partnerki do gry mieszanej. Dlatego też nie podchodziłem do miksta z wielkimi nadziejami. Wraz ze sztabem powiedzieliśmy sobie, że pojedziemy do Australii, i spróbujemy znaleźć kogoś na miejscu, a co z tego wyjdzie, to się zobaczy. Nie było żadnej napinki. I teraz w tej historii pojawia się Hsieh. A wraz z nią Mariusz Fyrstenberg, który powiedział mi, że miał okazję grać z nią w przeszłości i bardzo dobrze ten czas wspominał. Podkreślał, że Su-Wei to znakomita zawodniczka do gry mieszanej, bardzo doświadczona, a do tego pozytywna osoba. Stwierdziłem, że chcę spróbować. Wymieniliśmy się wiadomościami z jej trenerką, spotkaliśmy się, a reszta jest już historią. Czego nauczyłeś się od Su-Wei? Przede wszystkim czerpania przyjemności z gry w tenisa. Uśmiecham się więcej podczas meczów, nie napinam zbyt mocno. Złapałem zdrowy dystans - również do porażek. Teraz wiem, że świat się nie wali, kiedy przegram spotkanie. Na koniec to tylko tenis. Odniosłeś dwa duże sukcesy. Zauważyłeś gwałtowny wzrost swojej popularności w ostatnim czasie? Tak, zdecydowanie. Nie mamy w Polsce zbyt wielu tenisistów z sukcesami, to wąska grupa. Ludzie zaczynają się więc mną interesować, podglądać, czytać. Kibice chcą robić sobie ze mną zdjęcia, proszą o autograf. To oczywiście wiąże się też z rosnącą presją i większymi oczekiwania w kontekście moich wyników. Popularność męczy? Powiedzmy sobie jasno - nie jestem, jeśli chodzi o skalę popularności, na poziomie Igi czy Hubiego, nie jest tak, że nie mogę spokojnie przejść ulicą. Na razie zainteresowanie kibiców jest spore, więc jest to dla mnie bardzo przyjemne. Wróćmy do sportu. Chcę zapytać wprost, czy w przyszłym sezonie nadal będziesz tworzysz parę deblową z Hugo Nysem, czy może należy spodziewać się zmian. Prowadzimy rozmowy, sprawa jest w toku. Na razie nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie dotyczące tego, kto będzie moim partnerem deblowym w przyszłym roku. Zanotowałem sobie cytat z Dawida Olejniczaka. W rozmowie z Polsatem Sport wypowiedział następujące słowa: "Do pewnego momentu Nys był dobrym wyborem dla Zielińskiego. Razem przeszli drogę od challengerów do turniejów wielkoszlemowych. Uważam jednak, że formuła tej współpracy po prostu się wyczerpała". Co ty na to? Każda współpraca, nawet okraszona największymi sukcesami, w pewnym momencie może się wypalić. Widać to nie tylko w tenisie, ale i innych dyscyplinach sportu, jak choćby w piłce nożnej, siatkówce czy koszykówce. W deblu czasami wpadamy w stagnację i potrzebujemy nowych bodźców, świeżej krwi. Wraz z Hugo osiągnęliśmy bardzo dużo na wszystkich szczeblach gry podwójnej. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z naszej wieloletniej współpracy. Co jednak przyniesie przyszłość - tego nie wiem. Mamy jeszcze trochę czasu, aby podjąć odpowiednią decyzję. Nys powiedział kiedyś, że czuje się jak twój starszy brat. Podzielasz tę opinię? Wszystko zależy od konkretnej sytuacji. Uważam, że czasem to ja jestem tym bardziej opanowanym i spokojnym, a czasem Hugo. Różnie bywa, ale właśnie dzięki temu dobrze się uzupełniamy. Ten temat musi pojawić się w naszej rozmowie. Igrzyska. To, że występ przeszedł ci koło nosa, nadal w tobie siedzi? Mam w sobie smutek, że tak się to ułożyło. Bardzo pechowy zbieg okoliczności. Z drugiej strony to, co się stało, daje mi motywacyjnego kopa. Chcę pracować i dalej walczyć o spełnienie swoich marzeń. Mam nadzieję, że w Los Angeles poznam smak olimpijskiej rywalizacji. Szczerze: miałeś w sobie złość w kierunku Huberta Hurkacza? To, co zostało wykreowane w mediach, jest absurdalne. Nie wiem, jak mógłbym być zły na Huberta, skoro on sam jest w tej sytuacji poszkodowany, i to znacznie mocniej niż ja. Nie tylko nie wystąpił na igrzyskach, ale jeszcze nabawił się kontuzji, której skutki odczuwał długo po zakończeniu turnieju olimpijskiego. Komunikacja tego, co się stało, nie była idealna, ale na to złożyły się błędy wielu osób. Sytuacja była na tyle specyficzna, że nikt nie wiedział, jak się w niej odnaleźć. Pojawiały się głosy, aby Hurkacz poleciał do Paryża, wyszedł na kort i od razu zgłosił kontuzję. To otworzyłoby tobie drogę do gry. Każdy musi sam ocenić, na ile byłoby to moralne. Ja uważam, że Hubert postąpił rozsądnie i najlepiej pod względem własnego zdrowia. Na koniec chcę zapytać, czy jest w twojej głowie pomysł powrotu do rywalizacji singlowej. W singla nie grałem od lat. Nie myślę o powrocie do tej rywalizacji. To sprawa definitywnie zamknięta. Jakub Żelepień, Interia Sport