Już sam przebieg turnieju w Montrealu, torpedowanego przez pogodę, ze spotkaniami przedłużającymi się ponad miarę, można było nazwać szalonym. Podobnie jak fakt, że Jessica Pegula, która w półfinale pokonała Igę Świątek, musiała na finałową rywalkę czekać ponad dobę. A mecz o zwycięstwo w całym turnieju rozgrywano dosłownie kilka godzin po zakończeniu drugiego z półfinałów. W taki sam sposób można też określić spotkanie Jeleny Rybakiny z Ludmiłą Samsonową. Padła diagnoza po porażce Świątek. Jasne stanowisko ws. Polki Pierwszy set tego szalonego spotkania ułożył się całkowicie po myśli Rybakiny. Reprezentantka Kazachstanu od stanu 1:1 wygrała pięć gemów z rzędu i po bezdyskusyjnym panowaniu na korcie pewnie wygrała seta 6:1. Mogłoby się wydawać, że szybko skończy to spotkanie i będzie mogła przygotować się na finałową batalię ze znacznie bardziej wypoczętą Jessicą Pegulą. Jednak druga partia to zmiana o 180 stopni. Ludmiła Samsonowa, która "odzyskała" swój serwis i dodała bardzo dobry return, już przy pierwszej okazji przełamała rywalkę, potem zrobiła to zresztą jeszcze dwukrotnie i wygrała seta w identycznym stosunku, jak Rybakina pierwszego, doprowadzając do trzeciej partii. W trzeciej partii Samsonowa, która była tego dnia znacznie lepiej dysponowana, nie wypuściła wygranej z rąk i już w pierwszym gemie przełamała rywalkę. Potem zrobiła to raz jeszcze, wygrała seta 6:2, a całe spotkanie 2:1 i to ona w finale zmierzy się z Pegulą. Choć Rosjanka w pierwszej partii została zdemolowana, w kolejnych dwóch setach potrafiła kompletnie odmienić swoją grę i nieco nieoczekiwanie wyrzucić za burtę jedną z głównych faworytek całej imprezy. Świątek zarobiła prawdziwą fortunę. Kwota zwala z nóg