Storm Hunter specjalizuje się w grze podwójnej, latem zeszłego roku grała w finale Wimbledonu, a późną jesienią była liderką światowego rankingu. Gdy tylko może, próbuje swoich sił również w singlu. Jeszcze niedawno zajmowała miejsce pod koniec drugiej setki rankingu, a to utrudniało możliwość występowania w turniejach, w których zwykła grać w deblu. Dzięki świetnej postawie w Australian Open - przeszła kwalifikacje i dotarła do trzeciej rundy, czyli etapu, na którym odpadła też Iga Świątek - awansowała jednak o kilkadziesiąt pozycji. Dziś zajmuje 124. miejsce, bliskie swojego najlepszego w karierze. I prawdopodobnie wkrótce je poprawi. Jeden samolot się spóźnił, drugi uciekł. Finalistka Indian Wells musiała przemieścić się do Miami 29-letnia Australijka zgłosiła się bowiem do rywalizacji singlowej w Miami, trafiła oczywiście do eliminacji. Pierwsze spotkanie z Alizé Cornet wyznaczono jej na niedzielne popołudnie, co jeszcze jakimś wielkim problemem nie było. Nawet mimo faktu, że Hunter po godz. 11 lokalnego czasu grała swój finał debla w Indian Wells, a o godz. 15 miała już samolot do Dallas. Tam czekała ją przesiadka i kolejny transfer na wschód, tym razem już do Miami. Raptem około 4 tys. kilometrów i sześć do siedmiu godzin w powietrzu. Tyle że już pierwszy samolot do Teksasu się spóźnił, a tam tenisistka ze swoim mężem i trenerką nie zdążyli na kolejny - na Florydę. Czekało ich pięć godzin snu w Dallas i poranny lot do Miami, co w tej sytuacji skomplikowało już sytuację. Na miejscu samolot miał wylądować ok. godz. 11, później zostało oczekiwanie na bagaż i transfer na obiekty tenisowe Hard Rock Stadium. Sama Hunter na godz. 14 była już umówiona na rozgrzewkę ze swoją rodaczką Darią Saville, a po godz. 18 czekał ją bój z Cornet. Już na lotnisku w Miami Hunter pytała swoją rodaczkę, czy... nie ma zapasowych spodenek. Przedłużało się bowiem oczekiwanie na bagaże, tenisistka chciała jak najszybciej wyjechać. "Jeśli czegoś zapomniałaś, to mam trochę rzeczy tutaj. Zawsze biorę ich za dużo" - odpisała jej Saville. Po kłopotach przyszedł czas radości, Storm Hunter przeszła eliminacje. I szczęśliwie wylosowała w głównej drabince Storm Hunter zdążyła na trening, zdążyła też na pierwszy mecz z Cornet. Zresztą bardzo długi, bo trwał ponad 2,5 godz - Australijka wygrała go z wyżej notowaną rywalką 7:6 (1), 2:6, 6:4. To była jednak dopiero połowa drogi do sukcesu, którego nie udało się zrealizować w Indian Wells, tam Hunter przegrała drugie spotkanie w eliminacjach. Tym razem o główną drabinkę powalczyła z Jule Niemeier, siłowo grającą Niemką, która - gdy ma dzień i trafia - jest groźna dla najlepszych. To jednak Hunter miała w tym meczu więcej asów i mniej błędów podwójnych, choć zaczęła trochę nieszczególnie. Przegrywała bowiem 1:3, ale wygrała cztery kolejne gemy, a później całego seta: 6:4. W drugiej partii tym razem to ona dwukrotnie odskakiwała na dwa gemy - 3:1 i 5:3, a Niemka odrabiała straty. Niemeier miała też break pointa na 6:6 i tie-breaka, Hunter zdobyła jednak ostatnie trzy punkty i awans. W turnieju głównym zmierzy się z Martiną Trevisan - Włoszka w tym roku jest w kiepskiej dyspozycji (bilans 3:9), a z Hunter przegrała niedawno w turnieju WTA 125 w Charleston. Lepsza z tej pary wpadnie na Emmę Navarro.