Rok temu w październiku Maks Kaśnikowski był jeszcze w szóstej setce rankingu ATP - 19-latek powolutku wchodził w świat rywalizacji ITF, późną jesienią w Kanadzie osiągnął spore sukcesy w dwóch challengerach w Kanadzie. Wtedy zanotował pierwszy poważny skok w rankingu, który już tej wiosny pozwalał mu się mierzyć z lepszymi rywalami w challengerach ATP. Miał w międzyczasie niezłe występach w turniejach ITF, w tym zwycięstwo w Kuršumlijskiej Banji w Serbii, ale żadnego rywala z TOP 200 nie udało się w tym roku pokonać. Dziś dostał szóstą taką szansę - w finale swojego pierwszego w karierze challengera. Cztery niespodzianki i finał. Maks Kaśnikowski zachwycił w Południowym Tyrolu Włoski kurort Ortisei w Południowym Tyrolu bardziej znany jest ze świetnych warunków do uprawiania narciarstwa, ale właśnie teraz zorganizowano tam halowego challengera na kortach twardych - z udziałem m.in Kaśnikowskiego. Młody Polak spisywał się znakomicie - każdy z jego czterech wcześniejszych rywali był wyżej notowany w rankingu, każdy miał większe doświadczenie. W starciu z Belgiem Michaelem Geertsem w drugiej rundzie zawodnik CKS Grodzisk Mazowiecki musiał rozgrywać tie-breaka w trzecim secie, wygrał go 7:4. Trzysetowy był też jego półfinał z Włochem Federico Gaio, trójką w tym turnieju i 213. zawodnikiem świata. A jednak Polak poradził sobie, pokazał, że stać go na kolejny skok. Maks Kaśnikowski grał w turniejach z Alcarazem i Ruudem. Tak ich ocenia po latach Kaśnikowski bowiem pierwszy raz zagrał w finale challengera, choć w lipcu był już w TOP 300. Dla porównania: Hurkacz w trzeciej setce rankingu znalazł się o cztery miesiące później od niego, na swój pierwszy finał challengera - w listopadzie 2017 roku w Shenzhen - czekał też minimalnie dłużej. A już po kolejnym roku był w czołowej setce listy ATP. 20-latek dziś mierzył się ze Słowakiem Lukášem Kleinem, który kilka miesięcy temu był 133. na liście, ma na koncie w tym roku zwycięstwo z Jiřím Lehečką, czy - niedawno - wygranego seta i krecz na końcu w starciu ze Stefanosem Tsitsipasem. Faworytem był więc rywal Polaka, ale to Kaśnikowski na samym końcu miał wszystko w swoich rękach. Dramatyczny finał w Ortisei. Szkoda szans Polaka, miał dwie piłki mistrzowskie W każdym z setów o triumfie decydowały tie-breaki. W pierwszym Klein uzyskał nawet przewagę przełamania, ale Polak szybko odpowiedział mu tym samym. W decydującej rozgrywce Kaśnikowski uzyskał dwa minibreaki, rywal tylko jednego. Przy stanie 5:4 Polak miał dwa serwisy i zdołał rozstrzygnąć tę partię na swoją korzyść. W drugim secie sytuacja się powtórzyła, 20-latek spod Pruszkowa znów został przełamany, od razu na starcie. Mało tego, Słowak mógł podwyższyć wkrótce na 3:0, miał cztery okazje, a to pewnie załatwiłoby sprawę. Kaśnikowski nie umiał dobrać się do podania rywala, aż przyszedł dziesiąty gem, a w nim Klein serwował po stan 1:1. I wtedy Kaśnikowski zdołał w końcu dopiąć swego, znów wyrównał, za chwilę rywalizację rozstrzygał tie-break. Tym razem doszło tylko do jednej straty podania - pierwszą akcję przegrał tak Polak. Triumfatora całego turnieju miał więc wskazać trzeci set - w nim nie było nawet jednej szans na breaka. Gdy więc Lukáš Klein dwa razy dokonał tej sztuki w tie breaku, odskoczył na 3:0 i miał dwa serwisy, wszyscy pewnie stawiali na niego. Tymczasem Kaśnikowski z siedmiu kolejnych akcji wygrał aż sześć. To on prowadził 6:4, miał dwie piłki mistrzowskie, w tym jedną po swoim serwisie. I znów doszło do rewolucji - cztery kolejne akcje wygrał starszy o 5 lat od Polaka Klein. Polak powiększy swój dorobek w rankingu ATP o 22 punkty, szkoda tych 20, które mu przepadły w finale. I tak jednak znajdzie się na najwyższej pozycji w karierze - zostanie sklasyfikowany na 288. pozycji. W przyszłym tygodniu Kaśnikowski miał startować w turnieju ITF w Edmonton - wycofał się jednak z tej rywalizacji. Do Kanady i tak pewnie poleci - jak na liście startowej challengera w Calgary (od 6 listopada).