23 marca 2022 roku na stałe zapisał się w historii światowego sportu, a już szczególnie - tego polskiego. Ówczesna liderka rankingu WTA Ashleigh Barty oficjalnie poinformowała, że kończy zawodową karierę w wieku 25 lat. Nie zawiesza, a kończy - będąc na samym szczycie i w świetnej formie. Wcześniej w styczniu wygrała 11 kolejnych spotkań, zwyciężyła w turniejach w Adelajdzie, a przede wszystkim w Australian Open. Dokonała tego jako pierwsza Australijka od 44 lat. Spełniła zarazem swoje drugie marzenie, bo pierwszym, najważniejszym, był triumf na wimbledońskiej trawie. Jej radykalna decyzja wywołała więc ogólny szok, może jedynie w Polsce przyjęto ją z pewnym... zadowoleniem. Oznaczało to bowiem, że w kolejnym notowaniu, od 5 kwietnia 2022 roku, światową jedynką pierwszy raz będzie tenisistka z naszego kraju. Czyli Iga Świątek. Szybki rozwój, pierwsze sukcesy. I pierwszy wielki kryzys. Ash powiedziała: stop 25 lat w tenisie to wiek przez wiele osób uważany za idealny - sportowcy już mają spore doświadczenie, jednocześnie nie są jeszcze wypaleni. To obecny wiek Aryny Sabalenki, która w końcu wskoczyła na szczyt i została kolejną - po Świątek - liderką rankingu WTA. To był też wiek Ashleigh Barty, gdy sięgała po dwa triumfy, o których zawsze marzyła. A jednocześnie ta jej droga była niezwykle kręta. I zapewne też miała wpływ na późniejszą decyzję. Małej Ash do odbijania piłeczki nikt nie musiał jakoś specjalnie zachęcać, jako 4-latka chwyciła rakietę od squasha - tak się zaczęło. Rozwijała się szybko, wspierali ją rodzice. Jako 15-latka wygrała juniorski Wimbledon, wkrótce zdecydowała o zawodowej rywalizacji. Zaczęły się schody. Barty nie mogła bowiem przeskoczyć pewnego poziomu, dostać się do czołowej setki rankingu. Świetnie szło jej w deblu, gdzie stworzyła parę z rodaczką Casey Dellacquą - w 2013 roku doszły do trzech finałów turniejów wielkoszlemowych. W singlu było dużo, dużo gorzej. Źle znosiła długie wyjazdy, rozstania z rodziną. Powtarzała, że tenis jest na drugim miejscu, na pierwszym są bliscy jej ludzie. Dotrwała w tym stanie do US Open w 2014 roku - przystępowała do niego jako 186. zawodniczka listy WTA. Przeszła eliminacje, ale w pierwszej rundzie uległa Barborze Strycovej. I powiedziała dość. Miała wtedy 18 lat. Asleigh Barty zmagała się z depresją, krykiet zastąpił tenis. Wróciła - szybko wspięła się na sam szczyt Australijka zmagała się z depresją i załamaniem nerwowym, tenis przestał być dla niej przyjemnością. Nie sam sport, bo przecież niedługo po ogłoszeniu swojej decyzji zabrała się za grę w... krykieta i tam też odnosiła sukcesy w zespole z Brisbane. - Tenis stał się harówką, nie dawał mi radości. Uznałam, że to właściwy moment, aby zrezygnować. Nie na stałe, ale na chwilę, by się całkowicie nie zniechęcić - mówiła później. Nie zniechęciła się, podbudowała zdrowie, poradziła sobie z chorobą XXI wieku, choć - nie licząc krótkiego epizodu na trawie w 2016 roku - wypadła z gry na blisko 2,5 roku. Wróciła na kort w styczniu 2017 roku, gdy sezon zaczynał się tradycyjnie na jej Antypodach. Wkrótce stała się wielka. Niecałe dwa miesiące po powrocie wygrała turniej w Kuala Lumpur - to pozwoliło jej na pierwszy w karierze awans do top 100. Dotarła do finałów w Birmingham i Wuhan, rok kończyła już w czołowej dwudziestce. W kolejnym sezonie ustabilizowała swoje miejsce w czołówce, a 2019 rok należał już tylko i wyłącznie do niej. Po wygraniu w Miami wskoczyła pierwszy raz do dziesiątki, triumf w Rolandzie Garrosie - pierwszy wielkoszlemowy w seniorskim singlu - dał jej drugą pozycję. Do Wimbledonu przystępowała już jako liderka rankingu. Jeszcze na moment wyprzedziła ją Naomi Osaka, ale po sierpniowo-wrześniowym US Open wróciła na pierwszą pozycję. I nie oddała jej aż do decyzji o zakończeniu kariery. Barty nie była już nastolatką nie radzącą sobie z rozłąką z rodziną - dojrzała, zaakceptowała to, że wraz ze sportowymi sukcesami staje się gwiazdą mediów. Że na nią kierowane są kamery. A jednocześnie, mając w pamięci swoje leczenie na depresję, działała w kierunku zwiększenia świadomości społeczeństwa w tej tematyce. Sportowców problemy ze zdrowiem psychicznym też dotykają - i to bardzo często. Ashleigh Barty spełniła swoje największe sportowe marzenie. Siłą rozpędu wygrała też w Australii Po wybuchu pandemii nie ruszała się z Australii - zrezygnowała z gry w okrojonych, bez publiczności, turniejach w USA czy Europie. Zdecydowała się dopiero na początku lutego 2021 roku - na swoje ostatnie 12 miesięcy. Bilans tego okresu to 53 zwycięstwa i osiem porażek (w tym jedna z Magdą Linette we French Open). A przede wszystkim to spełnienie dwóch największych marzeń - triumfu na wimbledońskiej trawie oraz przed australijską publicznością w Melbourne. O tym właśnie marzyła, o wygraniu Wimbledonu - jej "ukochanego" tytułu. - przyznała niespełna rok temu w rozmowie z News Corp. Dwa miesiące później, po US Open, zrobiła już sobie wolne, odpuściła WTA Finals. Zmobilizowała się jeszcze na dwa turnieje w swoim kraju - najpierw w Adelajdzie, gdzie w finale ograła Igę Świątek, a później w Melbourne. Tam triumfowała po raz trzeci w Wielkim Szlemie, zarazem kompletując zwycięstwa w tych najważniejszych turniejach na wszystkich trzech nawierzchniach. I jako pierwsza Australijka wygrywając Australian Open po 44 latach, od niespodziewanej wygranej Christine O’Neill w 1978 roku. Rodzina zamiast kortu. Ashleigh Barty jest teraz szczęśliwa I to był koniec - niespełna dwa miesiące później Barty ogłosiła, że na zawsze kończy z tenisem. Owszem, były już zawodniczki, które to robiły, a później wracały. Ona nie zamierzała i nie zamierza. Na korcie zarobiła blisko 24 miliony dolarów, a przecież do tego doszły liczne wypłaty sponsorskie. O pieniądze nie musi się martwić, może się skupić na życiu rodzinnym, takim, jakie zawsze lubiła. Na początku tego roku ogłosiła, że spodziewa się dziecka, w lipcu poinformowała o urodzeniu syna Haydena. - Kocham takie życie, jakie jest teraz - mówi. Dziś najwyżej klasyfikowaną tenisistką z Australii jest Kimberly Birrell - 103. na liście WTA.