W sopockiej imprezie Matkowski występował w parze z Szymonem Walkowem i w 1/8 finału duet ten uległ Hiszpanowi Pedro Martinezowi i Niemcowi Jeremy'emu Jahnowi 3:6, 3:6. "Przegraliśmy dość wyraźnie. Rywale spisywali się bardzo dobrze, a zwłaszcza Jahn. Niemiec wcześniej wyeliminował Kamila Majchrzaka i z nami także radził sobie znakomicie. Graliśmy późno, kort był dość ciężki i największy nasz atut, czyli serwis i szybka gra wolejem, nie dały nam tyle, ile powinny. Nie ma co się jednak usprawiedliwiać, bo rywale byli lepsi i zasłużenie wygrali" - ocenił. Matkowski nie ukrywa, że przymierza się do zakończenia kariery, a Sopot Open był jednym z jego pożegnalnych występów. "Mam różne plany, a jeden z nich zakładał zawieszenie w tym roku rakiety na kołku. Nie była to spontaniczna decyzja, zatem nie mogła być zaskoczeniem. Był to najprawdopodobniej mój ostatni turniejowy występ, bo przed wrześniowymi rozgrywkami Pucharu Davisa w Atenach nie planuję udziału w tego typu imprezach. Zamierzam natomiast, żeby nie wypaść z rytmu i być odpowiednio przygotowanym, wystąpić w kilku meczach ligowych. A po Pucharze Davisa, na tę chwilę, zakończę karierę" - stwierdził. 38-letni tenisista ma nadzieję, że w swoich ostatnim reprezentacyjnym występie przyczyni się do sukcesu drużyny narodowej i jej powrotu do Grupy II strefy euro-afrykańskiej Pucharu Davisa. "Przez prawie 20 lat grałem dla Polski, co zawsze było dla mnie wielkim zaszczytem. Mam nadzieję, że dołożę swoją cegiełkę do kolejnego sukcesu i jeśli wywalczymy awans, będą mógł zakończyć karierę z uśmiechem na ustach" - przyznał. Czołowy polski deblista z wielkim sentymentem wspomina także sopocki turniej. W tym mieście, razem z Mariuszem Fyrstenbergiem, triumfował trzy razy - w 2003, 2005 oraz 2007 roku. "Właśnie w Sopocie zaczęła się moja wielka kariera. W 2001 roku zwyciężyłem z Bartkiem Dąbrowskim w pierwszym challengerze, a dwa lata później w parze z Mariuszem wygraliśmy pierwszy turniej ATP. I to zupełnie niespodziewanie, nie tylko dla nas, ale chyba dla wszystkich, bo dostaliśmy przecież +dziką kartę+. To był fantastyczny turniej, w którym uwielbialiśmy grać i dobrze się stało, że Mariusz, teraz jako działacz, reaktywował i kontynuuje tę imprezę. Mam nadzieję, że nadal będzie się rozwijała w dobrym kierunku. A ja cieszę się, że mogłem w niej po latach zagrać" - dodał. Popularny "Matka" zdaje sobie sprawę, że kilku tytułów nie udało mu się zdobyć, ale uważa się za sportowca spełnionego. "Nie mam czego żałować i mogę być dumny z tego, co wywalczyłem na korcie. Gdyby ktoś dwie dekady temu, czyli kiedy miałem 18 lat, powiedział mi, że tyle osiągnę, wziąłbym to w ciemno. Fantastycznie, chociaż nie stanąłem na podium, wspominam igrzyska olimpijskie, w których trzy razy wystąpiłem, bo to wyjątkowa impreza. W 2008 roku w Pekinie przegraliśmy z Mariuszem mecz o awans do strefy medalowej 6:7, 4:7. Nie udało mi się też postawić kropki nad i w Wielkim Szlemie, gdzie raz byłem z Mariuszem w finale debla, a także dwa razy dotarłem do finału miksta" - przypomniał. Po zakończeniu kariery finalista debla US Open w 2011 roku oraz triumfator 18 turniejów rangi ATP w grze podwójnej, z czego 15 z Fyrstenbergiem, zamierza pozostać przy tenisie. Także w ramach założonej z Tomaszem Wiktorowskim fundacji JW Tennis Support Foundation. "Po 30 latach spędzonych na korcie nie można zwyczajnie odejść. Nadal lubię ten sport i w najbliższej przyszłości chciałbym przy nim pozostać. Razem z Tomkiem mamy rozległe plany. Pomysłów jest sporo i wierzę, że uda się je zrealizować. Może będzie to ośrodek, może turniej, a może akademia. Na pewno zamierzamy wesprzeć polski tenis swoim doświadczeniem" - podkreślił. Na jego decyzji o zakończeniu kariery zyskają jednak nie tylko najmłodsi tenisiści, ale także rodzina. "Miałem przygodę życia, ale cieszę się z tego, że będę przebywał trochę częściej i dłużej w domu, bo przez te wszystkie lata żyłem praktycznie na walizkach i tenisowa tułaczka odcisnęła pewne piętno na najbliższych. Mam dwie córeczki oraz żonę i cieszę się na samą myśl, że będą mógł z nimi więcej przebywać w domu, bo tego specjalnie do tej pory nie doświadczyłem" - podsumował. Autor: Marcin Domański