Wiceliderka światowego rankingu i 79. w tym zestawieniu Luczić-Baroni przystępowały do czwartkowego spotkania z zupełnie różnych pozycji. Obecność Williams w półfinale wielkoszlemowych zmagań jest od kilku lat właściwie normą, dotarcie do tego etapu przez Chorwatkę - sensacją. Luczić-Baroni dobrą dyspozycję zasygnalizowała w drugiej rundzie, gdy wyeliminowała Agnieszkę Radwańską, turniejową "trójkę". Później los jej sprzyjał - trafiała na nisko notowane rywalki. Na kolejną rozstawioną zawodniczkę trafiła dopiero w ćwierćfinale, gdy po drugiej stronie kortu stanęła występująca z "piątką" Czeszka Karolina Pliszkova. Przygodę Chorwatki, która w marcu skończy 35 lat, z tegorocznym Australian Open eksperci nazywają bajką. Była jednym z tenisowych objawień końcówki lat 90. ubiegłego wieku. Dobrze zapowiadającą się karierę przerwały problemy rodzinne i zdrowotne. Zawodniczka z Bałkanów 10 lat temu wróciła do profesjonalnego sportu, ale jedynymi przebłyskami dawnej formy były wygrany turniej w Quebecu i 1/8 finału US Open w 2014 roku. Drugą sportową młodość przeżywała w ostatnich dwóch tygodniach w Melbourne. W czwartek - tak jak w meczu z Pliszkovą - grała z obandażowanym udem, choć po ćwierćfinale zapewniała, że czuje się dobrze. Sen mieszkającej w USA Chorwatki przerwała jednak brutalnie druga rakieta świata. Niżej notowana z tenisistek stanowiła tylko tło dla dobrze dysponowanej faworytki. Lucic-Baroni nie miała tego dnia broni w postaci mocnego i skutecznego serwisu, co jest kluczowe w pojedynkach ze znaną ze świetnego returnu Amerykanką. Zawodniczki spędziły na korcie zaledwie 50 minut. - Mirjana stanowi inspirację. Zasłużyła na wszystkie pochwały, jakie otrzymała. Dojście tak daleko po tym wszystkim, co przeszła, zainspirowało także mnie. Świetnie ją widzieć tutaj. Oglądałam jej mecze przez cały turniej i jej kibicowałam. Mój serwis był dziś trochę lepszy niż wcześniej. Wciąż chcę go poprawić. Wiedziałam, że muszę dobrze spisywać się dziś w tym elemencie i wykorzystywać swoja szanse tak szybko jak tylko będę mogła - podkreśliła starsza o rok od czwartkowej rywalki wiceliderka listy WTA. Williams w drodze do sobotniego finału nie straciła seta. Efektownym występem w Australii uspokoiła swoich kibiców, którzy nie wiedzieli, w jakiej formie jest 35-letnia gwiazda tenisa. W dwóch poprzednich sezonach po odpadnięciu w półfinale US Open skracała sezon. Jesienią straciła miano liderki światowego rankingu, a na początku tego roku w Auckland odpadła w 1/8 finału, ulegając znacznie niżej notowanej rodaczce Madison Brengle. Obecnie walczy o rekordowy, w liczonej od 1968 roku Open Erze, 23. tytuł wielkoszlemowy w singlu. Dzięki ubiegłorocznemu triumfowi w Wimbledonie zrównała się pod tym względem ze słynną Niemką Steffi Graf. W Melbourne dotychczas świętowała sukces sześciokrotnie (2003, 2005, 2007, 2009-10, 2015). W finale poprzedniej edycji przegrała z Angelique Kerber. To właśnie Niemka polskiego pochodzenia odebrała jej jesienią tytuł pierwszej rakiety świata. Jeśli Williams wygra w sobotę siostrzany finał, to powróci na fotel liderki. Po czwartkowym zwycięstwie przyznała, że bardzo cieszy ją świetna passa Venus. - Jestem z niej dumna. Jest dla mnie wzorem, to moja starsza siostra. Jest moim światem, moim życiem, bardzo wiele dla mnie znaczy. Nie mogłabym być szczęśliwsza niż teraz, gdy obie jesteśmy w finale. To nasze największe marzenie - zaznaczyła Serena.