Jelena Ostapenko jest istnym fenomenem w świecie tenisa. Gdy trafia na agresywnie grające zawodniczki, potrafi ograć je z wielką łatwością. W tym roku zagrała cztery mecze z zawodniczkami z TOP 10 - dwa razy z Igą Świątek, po jednym z Aryną Sabalenką i Jasmine Paolini. Wszystkie wygrała. Zgarnęła tytuł w Stuttgarcie, dokonała tego w imponującym stylu. I prosto z Niemiec przeniosła się do Hiszpanii. Tu miała wolny los w pierwszej rundzie, jako zawodniczka rozstawiona. A w drugiej spotkała się ze swoją rodaczką Anastasiją Sevastovą, która... nie jest nawet notowana w rankingu WTA. Ona swoje ostatnie spotkania, do zeszłego tygodnia, rozegrała w marcu zeszłego roku w Austin, wracała wtedy po urodzeniu dziecka. I doznała poważnej kontuzji kolana, musiała przejść operację. W poprzednim tygodniu wystąpiła w zawodach ITF w mieście Koper w Słowenii - przeszła jedną rundę. Zdobyła 9 punktów rankingowych, ale to o jeden za mało za mało, by znaleźć się w aktualnym rankingu. W Madrycie startowała więc... jako zawodniczka, która nie ma notowania na światowej liście. I najpierw pokonała Rosjankę Anastazję Pawluczenkową, po ośmiu kolejnych porażkach z tą zawodniczką. A dzisiaj - swoją rodaczkę Jelenę Ostapenko. WTA Madryt. Starcie dwóch Łotyszek na korcie numer cztery na Caja Magica. Jelena Ostapenko kontra Anastasija Sevastova Dla Ostapenko starcie z rodaczką było fatalnym rozwiązaniem. Z Pawluczenkową miała niemal idealny bilans, prawie jak z Igą Świątek. A z Sevastovą grała dwa razy i dwukrotnie przegrała. Owszem, jej rodaczka była wtedy wysoko notowana, nawet na 11. miejscu. A teraz próbuje "odrdzewieć" po długiej przerwie. Pierwsza rozstawiona odpadła z Madrytu. 115 minut starcia mistrzyni olimpijskiej Jest jednak drugi aspekt tego twierdzenia: Sevastova gra dokładnie w taki sposób, jakiego Ostapenko nienawidzi. Technicznie, slajsami, stosuje dropszoty, zmienia rytm. To nie jest uderzająca pełną mocą Sabalenka czy grająca topspiny w końcową linię Świątek. Jelena musiała zmierzyć się z zupełnie innym stylem, co powinno być wskazówką choćby dla Polki. Od początku było więc to zaskakująco zacięte spotkanie, ale przecież... takiego można się było spodziewać. Sevastova doprowadzała rodaczkę do pasji, rozrzucała ją po korcie, grała to krócej, do dalej. A Ostapenko nie mogła wpaść w odpowiedni rytm. Próbowała zaś swoją mocą zepchnąć rodaczkę do defensywy. I często przerzucała końcową linię. A gdy próbowała odbijać niżej, jej piłki zatrzymywały się na siatce. Mistrzyni ze Stuttgartu wyszła jednak z tych pierwszych opresji, a przegrywała już 3:5. Doprowadziła do remisu, później wybroniła się przy stanie 5:6, gdy podawała Sevastova. Doszło więc do tie-breaka, którego losy tak naprawdę rozstrzygnęły się bardzo szybko. Ostapenko serwowała przy stanie 1-2, najpierw jej forhend wylądował na siatce, w kolejnej zaś akcji wyrzuciła piłkę za plac gry. A strony zmieniły już przy stanie 5-1 dla Sevastovej. Starsza z Łotyszek wykorzystała okazję, wygrała tę decydującą rozgrywkę 7-2. 35-letnia Anastasija, kolejna mama w zawodowym tourze, była więc w połowie drogi do wielkiej sensacji, ale zrobić ten drugi krok jest czasem dużo trudniej. Zwłaszcza, że po dwóch gemach drugiej partii Ostapenko prowadziła już 2:0. Wystarczył jednak gem z dwoma asami Sevastovej, a znów w zachowaniu Jeleny pojawiły się oznaki nerwowości. I zwiększyły się one, gdy za chwilę przegrała swojego gema, na 2:2. Ostapenko momentami próbowała grać tak jak jej rodaczka, podcinała piłki, ale przecież to nie jest coś, w czym się specjalizuje. Została wytrącona z równowagi. I trudno w to uwierzyć, ale do końca meczu nie wygrała już gema. Przegrała sześć kolejnych, ze stanu 2:0 zrobiło się 2:6. Po 91 minutach Sevastova mogła się cieszyć z awansu do trzeciej rundy WTA 1000 w Madrycie. W niej 35-latka zmierzy się z Dianą Sznajder. A jeśli znów sprawi sensację, trafi na Igę Świątek lub Lindę Noskovą. Z Polką ma zaś bilans... 1:0.