Sabalenka nie zdecydowała się na występ podczas igrzysk w Paryżu. Jej tłumaczenia były dość mgliste. Zasłaniała się "napiętym terminarzem" oraz "częstymi zmianami nawierzchni", które mogłyby się negatywnie odbić na jej dyspozycji. "To za dużo dla mojego harmonogramu" - mówiła. W międzyczasie, jeszcze przed startem walki o medale przekazała jednak, że zagra w turnieju WTA w Waszyngtonie, który terminami pokrywa się z rywalizacją w Paryżu. I choć po drodze przytrafiły się jej jeszcze drobne problemy zdrowotne - słowa dotrzymała. Nocą z czwartku na piątek wyszła na kort w spotkaniu drugiej rundy z Kamillą Rachimową. Rosjance nie dawano najmniejszych szans, a tymczasem była o krok od sprawienia sensacji. Sabalenka nie była sobą. 7:5, 4:6 i stało się to Wspomniana, długa przerwa ewidentnie nie posłużyła Białorusince. Problemy miała już w pierwszej partii, w której szybko dała się przełamać. I choć odrobiła tę stratę, widać było, że każdy punkt jest dla niej wyzwaniem. Ostatecznie tuż przed końcem seta sama wypracowała sobie przewagę i wygrała na otwarcie 7:5. Potrzebowała na to jednak... 66 minut. W secie drugim sytuacja się odwróciła. Znów panie "wymieniły" się przełamaniami, a do stanu 4:4 gra była bardzo wyrównana. Rachimowa w kluczowym momencie wygrała jednak serwis Sabalenki i wyrównała stan pojedynku (6:4). O wszystkim rozstrzygnął set trzeci. Zagrożona wielką wpadką gwiazda robiła, co mogła by ustrzec się wpadki. I ostatecznie wygrała tę wojnę nerwów. Przy stanie 3:3 przełamała, co okazało się kluczowe dla losów meczu. Utrzymała przewagę do samego końca, zwyciężając 6:4. Światowa "trójka" jest najwyżej rozstawioną z tenisistek grających w Waszyngtonie. Jej najgroźniejszymi rywalkami w turnieju "na papierze" są Daria Kasatkina, Wiktoria Azarenka i Ons Jabeur.