W czwartek kibice zgotowali owację Schiavone, która po raz pierwszy od dwóch lat awansowała do trzeciej rundy turnieju wielkoszlemowego. Włoszka po ostatniej akcji meczu ze Swietłaną Kuzniecową miała łzy w oczach. Wraz z Rosjanką stworzyła emocjonujące, trwające trzy godziny i 50 minut widowisko. Zawodniczka z Italii triumfowała 6:7 (11-13), 7:5, 10:8. - Ze Swietłaną możemy grać godzinami, godzinami, godzinami, ponieważ znamy się świetnie. Ona jest niesamowita. Za każdy razem, gdy z nią gram, myślę "O mój Boże, co teraz się stanie?". I zawsze jest to kolejny długi mecz - przyznała Schiavone. Tenisistki te rozegrały najdłuższy mecz kobiecy w Wielkim Szlemie w liczonej od 1968 roku Open Erze. Cztery lata temu w Australian Open walczyły cztery godziny i 44 minuty - starsza z nich triumfowała 6:4, 1:6, 16:14. Nie tylko kibice, ale też inne tenisistki nie szczędziły pochwał Schiavone i Kuzniecowej za czwartkowy popis. Belgijka Kirsten Flipkens, komplementując waleczność Włoszki, nazwała ją zwierzęciem, a Białorusinka Wiktoria Azarenka napisała na portalu społecznościowym, że jeśli kiedyś - według planu - będzie miała grać po tych dwóch zawodniczkach, to rozgrzewkę zacznie dopiero następnego dnia. Niespełna 35-letnia tenisistka pochodząca z Mediolanu na przejście pierwszej rundy w imprezie wielkoszlemowej czekała dokładnie dwa lata. Na kortach im. Rolanda Garrosa w 2013 roku dotarła do 1/8 finału. Wcześniej mecz otwarcia w turnieju tej rangi udało jej się wygrać w 2012 roku. - Nie wiem, na ile to magia French Open, a na ile efekt ciężkiej pracy i nieustającej wiary w coś, co jednocześnie wydaje się być tak daleko i tak blisko - zastanawiała się 92. rakieta świata. Jak dodała, trudne momenty w karierze sprawiły, że jej determinacja jest tym większa. - Jeśli musisz walczyć przez cztery czy pięć godzin, to mówisz sobie "Ok, dam radę. Nie obchodzi mnie, ile minut muszę spędzić na korcie. Liczy się tylko to, co mam zrobić. Wyznaczam sobie cel i daję z siebie wszystko, by go osiągnąć. Starasz się pójść o krok dalej i jeśli ci się to uda, to czujesz po prostu szczęście i dumę" - zaznaczyła. Jednocześnie przyznała, że każde rozegrane spotkanie jest dla niej wspaniałą przygodą. - Nie liczy się nawet wynik. Każdy mecz to dla mnie prezent. Jak długo zamierzam grać? Nie mam pojęcia - przyznała Schiavone. Włoszka zgłosiła się w Paryżu również do debla, w którym partneruje jej starsza o 10 lat Date-Krumm. Wywalczyły jak na razie awans do drugiej rundy. Japonka po raz pierwszy zakończyła karierę w 1996 roku, ale wróciła do rywalizacji 12 lat później. W kolejnych latach ustanawiała różne rekordy jako najstarsza tenisistka. Jeden z dziennikarzy wspomniał na konferencji prasowej, że podobno Argentynka Gabriela Sabatini, która rywalizowała z Date-Krumm w latach dziewięćdziesiątych, niedawno włączyła telewizor, trafiła na mecz Azjatki i zaskoczona wykrzyknęła "O rany, to ona wciąż gra?". - Wszyscy myślą, że zwariowałam. Ale ja kocham tenis, sport, rywalizację. Czasem trudno o motywację, gdy się nie wygrywa zbyt często, ale też gdy byłam młoda nie znosiłam treningów, a teraz je uwielbiam. Czerpię mnóstwo radości z tenisa - zapewniła 150. zawodniczka rankingu WTA. Bardzo doświadczoną partnerkę w grze podwójnej ma podczas French Open również Paula Kania. 22-letnia sosnowiczanka tworzy bowiem duet ze starszą o 18 lat Husarovą. Słowaczka jak na razie spisuje się w Paryżu bardzo dobrze. - U niej to nawet trudno powiedzieć, czy to kwestia formy. To po prostu ogromne doświadczenie. Ona widzi wszystko - powiedziała Kania.