- Kwitną kasztany, paryżanki zrzucają zgrabnie płaszcze odsłaniając swe powaby. To maj w Paryżu, który flirtuje z wiosną budząc nas do życia. Czy może być piękniejszy miesiąc do tego, żeby grać tu w tenisa - stwierdził na kilka lat przed śmiercią piosenkarz i aktor Maurice Chevalier. Te słowa wypowiedziane przez niego na kortach położonych w Lasku Bulońskim organizatorzy wykorzystali jako motto jubileuszowej 100-letniej edycji. Natomiast dwa lata temu natomiast reklamowali się pod hasłem "To najbardziej europejski turniej w Wielkim Szlemie i prawdziwa perła Starego Kontynentu". Nie trudno tu się doszukać odrobiny uszczypliwości wobec "wyspiarskiego" Wimbledonu, starszego od Roland Garros o 14 lat. Tenisowa publiczność różni się zazwyczaj od tej z futbolowych stadionów elegancją, spokojem i dobrymi manierami, jednak nie w Paryżu. Wszyscy tenisiści gospodarzy to po prostu "Les Bleus", a dopingowanie ich to patriotyczny obowiązek każdego prawdziwego Francuza, niezależnie od tego czy głosował w ostatnich wyborach prezydenckich na Francoisa Hollande'a czy na Nicolasa Sarkozy'ego. Żywiołowe zawołania "Allez-les-Bleus!", tupanie o metalowe konstrukcje trybun czy głośne buczenie gdy rywal ma meczbola, to po prostu standard. Podobnie jak i swoista "przychylność" sędziów, którzy nie wywołują błędów stóp przy serwisie, a i często nieco na siłę szukają styczności piłek z liniami. Paryż to obok Wenecji chyba najpopularniejsze miasto wśród zakochanych. Szczególnie tłumnie pojawiają się tu wiosną, gdy mogą wieczorami, przytulając się w tłumie na trawnikach na Polach Marsowych, obserwować migoczące feerią barwy światła na Wieży Eiffla. Albo obejmując się spacerować po wąskich uliczkach, czy odwiedzać gwarne knajpki w okolicach Montemartre'u w poszukiwaniu artystycznego ducha bohemy. Na taki "luksus" nie mogą sobie pozwolić największe gwiazdy tenisa, bowiem czas między meczami spędzają zazwyczaj odpoczywając w ekskluzywnych hotelach, na turniejowych koktajlach i akcjach promocyjnych czy galach charytatywnych. Jednak w stolicy Francji i one potrafią pozwolić sobie na chwile zapomnienia, szczególnie w eleganckich butikach na Champs Elysee czy wielkich domach towarowych przy Bulwarze Haussmana. - Nie ma takiej możliwości, żebym z Paryża nie przywiozła jakiś wystrzałowych ciuchów, modnych butów czy nowej torebki, niekoniecznie od Louis Vuitton, bo te zarezerwowane na specjalne okazje, jak ćwierćfinał w Wielkim Szlemie - przyznała z uśmiechem Agnieszka Radwańska. 23-letnia krakowianka prawdopodobnie będzie zmuszona w tym roku podnieść nieco poprzeczkę w tej sprawie. Biorąc pod uwagę, że jest obecnie trzecia w rankingu WTA Tour, to oczekiwać można od niej co najmniej półfinału Roland Garros. - Paryż to miasto legenda, które mieszkańcy uważają za pępek świata - stwierdził kiedyś Jacques Brel, belgijski bard i kompozytor, który większość życia spędził właśnie w stolicy Francji. Trudno polemizować z tak postawioną tezą, gdy styka się z wybitną arogancją miejscowych i brakiem jakiejkolwiek tolerancji dla turystów tłumnie odwiedzających ich miasto. Szczególnie wśród sprzedawczyń czy kelnerów, ale i uzbrojonych w twarde łokcie przechodniów, niemal zawsze się gdzieś spieszących. Paryżanie zazwyczaj przechodzą przez jezdnię na czerwonym świetle i "warczą" na trąbiących kierowców, którzy zresztą starają się nie zauważać pieszych, zwłaszcza gdy ci mają zielone. Równie niesubordynowani i hałaśliwi są, kiedy kroczą alejkami między kortami im. Rolanda Garrosa, albo palą papierosy - mimo zakazu - siedząc na trybunach. Jak twierdził w jednej ze swych piosenek Brel "les parisienes" trzeba po prostu się przyzwyczaić i zaakceptować. W końcu "są mieszkańcami najpiękniejszego miasta świata". Z Paryża Tomasz Dobiecki