Przemysław Iwańczyk: Triumf Igi Świątek w turnieju imienia Rolanda Garrosa to pańskim zdaniem wydarzenie epokowe? Tomasz Iwański: - Wszystkie portale, stacje telewizyjne tylko potwierdzają tę tezę. Wspaniale, że tak się dzieje. Iga napisała fantastyczną kartę w historii polskiego sportu w ogóle. Nigdy, kiedy coś dzieje się po raz pierwszy, nikt nie jest tego założyć, że do tego dojdzie. Wszyscy mają mniej lub bardziej precyzyjne nadzieje z tym związane, początki myślenia, że do sukcesu może dojść. Mnie też to dotknęło, kiedy Iga rozgrywała swoje spotkanie z Marketą Vondrousovą w 1/64 finału. Po meczu przyszedłem do mojego podopiecznego Kamila Majchrzaka i powiedziałem mu: słuchaj, ona wygra Rolanda Garrosa. Zrobiłem to trochę z uśmiechem, trochę z nutką niedowierzania w to, co mówię, a trochę podświadomym przeczuciem, że to naprawdę może się wydarzyć. Daleki jestem od przypisywania sobie nie wiadomo jak wielkiego przeczucia, bo do końca nikt nie był w stanie tego przewidzieć. Ale były symptomy, które na to wskazywały. Wydawało się, że w tak elitarnym sporcie, jakim tenis na wysokim poziomie wciąż pozostaje, niemożliwy jest wielkoszlemowy sukces sportowca z Polski. Czy to, co zrobiła Iga Świątek, jest wbrew systemowi? - Strasznie nie lubię określenia "zgodnie z systemem" czy "wbrew systemowi", bo nie bardzo potrafię zdefiniować czym ów system jest. W zawodowym tenisie w większości krajów nie ma systemu, są jego namiastki lepiej lub gorzej finansowane w zależności od tego, jak zamożne jest dane państwo, jaka jest historia dyscypliny, czy rozgrywane są duże turnieje, które generują środki, itd. Polska federacja, generalnie nasz rynek tenisowy nie jest najbogatszy, tym niemniej od pewnego momentu rozwój zawodników jest w większości przypadków sprawą mocno indywidualną. Umiejętnością poskładania i zorganizowania procesu treningowego, który musi być przez sponsorów lub pieniądze federacyjne zapewniony. Sama kasa również nie gwarantuje tego, że osiągnie się wielki sukces, bo musi się złożyć wiele czynników. Najistotniejszy jest materiał predestynowany do tego, by osiągać sukcesy na miarę Igi, a wcześniej Agnieszki Radwańskiej Jurka Janowicza czy jeszcze wcześniej Wojtek Fibak. Do tego trzeba być stworzonym, mieć coś ponadprzeciętnego w sobie, bo samym treningiem niczego sobie nie zagwarantujemy. Talent się zawsze obroni niezależnie od systemu, o ile będzie mu się pomagać, a nie przeszkadzać. Wracając do istoty problemu: nie ma kraju, który w systemowy sposób produkuje zwycięzców Wielkiego Szlema. Nikt nie będzie miał żadnej gwarancji wychowania mistrza wielkoszlemowego. Że się uda, musi złożyć się na to wiele czynników. W przypadku Igi się złożyło... Myśli pan, że w ślad za Igą pójdą inni zdolni wejść na szczyt? Czy w ogóle rozbudzi się w Polsce koniunktura na tenis? - Oczywiście, że mam taką nadzieję. To pytanie powtarza się przy okazji większego sukcesu, ten Igi jest bezprecedensowy, choć porównuję go z wygraniem Mastersa przez Agnieszkę Radwańską czy jej finał Wielkiego Szlema z uwagi na specyfikę obecnego roku i rzeczywistość COVID-ową. Iga ma lepszą pozycję marketingowo-postrzegalnościową w społeczeństwie. Mam nadzieję, że będzie to odpowiednio wykorzystane, co zależy również od jej otoczenia, władz Polskiego Związku Tenisa czy wielu ludzi związanych z dyscypliną. - Czy to się wydarzy? Chciałbym być wielkim optymistą, ale mam 52 lata i swoje doświadczenia. Gdybym miał 25 lat, powiedziałbym: tak, super, to się zadzieje, przełoży, itd. Z mojej perspektywy wiem jednak, że należy wykonać dużo pracy, żeby to zdyskontować w odpowiedni sposób. Prawda jest taka, że sukcesem Igi żyje dziś cała Polska, jutro pół Polski, za tydzień ćwierć kraju, a za dwa tygodnie większość zapomni, co się wydarzyło w Paryżu. Nie dajmy więc o tym zapomnieć. Nie dziwi pana chyba to, że a priori martwimy się, co będzie dalej, bo takie dokonania jak to Igi, jest u nas mocno deficytowe. Choć akurat w Polsce sypnęło ostatnio sukcesami... - Sport jest taką dziedziną życia, która może przynosić splendor krajowi w wielu aspektach Mam nadzieję, że władze zauważą to i będzie można we właściwy sposób to wykorzystać, choćby poprzez większe inwestycje infrastrukturalne. Akurat Polski Związek Tenisa ma dotacje na stworzenie centrum szkoleniowego pod Warszawą. Mam nadzieję, że to wszystko dojdzie do skutki, jak zaplanowano. Za każdym projektem musi stać dobra wola i zrozumienie. By sukces z Paryża wiązał się nie tylko z rozwojem osobistym Igi. Kibice w Polsce przyjęli sukces Igi Świątek z niebywałym entuzjazmem. - Nie ma się czemu dziwić. W takich sytuacjach humorystycznie przypominam wydarzenie sprzed lat. Grzesiek Filipowski [najlepszy w historii polski łyżwiarz figurowy - red.], z którym chodziłem do szkoły, zdobył medal mistrzostw Europy. Władze PZPR wybudowały mu z tego powodu halę treningową w Łodzi. Tyle że kiedy powstała, Grzesiek wyjechał do Kanady i z niej nie korzystał. Ten rodzaj sarkastycznie przedstawionej rzeczywistości niech będzie przestrogą, by tak nie było w przypadku Igi Świątek. Żeby wreszcie udało się coś zrobić w przemyślany sposób, by jej sukces nie był jedynym, wyjątkowym momentem. Liczę, że w skonfliktowanym środowisku tenisowym w Polsce wreszcie połączą się siły.