Miano trenera triumfatorki turnieju wielkoszlemowego brzmi jeszcze abstrakcyjnie? Piotr Sierzputowski (trener Igi Świątek): Wynik do mnie dotarł, ale - niestety - dotarło też, ile teraz będzie rzeczy do zrobienia. Oczywiście, bardzo się cieszę, to historyczny moment. Jest naprawdę wąskie grono ludzi, którzy tego dokonali, a w Polsce - w singlu - nikt inny. Wiem jednak, jaka jest Iga i jakie będą jej oczekiwania wobec siebie. Dlatego będziemy musieli podnieść poprzeczkę w tym, co robimy, by utrzymać ten poziom. A to na pewno nie będzie łatwe.W sobotę udało się trochę poświętować czy zmęczenie wzięło górę?- Byliśmy na kolacji urodzinowej Darii Abramowicz (psycholog w sztabie Świątek - przyp. red.), która miała urodziny. W jej trakcie oczy mi się już zamykały. Byłem bardzo zmęczony. Tu chodzi o cały turniej, bo te emocje trwały aż do finału. Nie spałem jednak długo ostatniej nocy, bo chciałem wstać rano i się tym nacieszyć. Niedziela niby wolna, ale Iga miała sesję zdjęciową, potem jeszcze różne dokumenty do podpisania. A trzeba też odpocząć.Po powrocie do Polski można się spodziewać wielu zaproszeń i spotkań...- Na pewno coś będzie. Pytanie, na co się zdecydujemy. Tym się zajmą ludzie wokół Igi, my - jako sztab - się dopasujemy. Moja sugestia jest taka, by było tego jak najmniej. Bo owszem, mamy już wakacje, ale na nich też człowiek potrzebuje odpocząć, a nie cały czas myśleć o tym, co zrobił albo co będzie robił.Powrót do kraju już zaplanowany?- Tak, ale jest to trochę płynne. Dzięki jednemu ze sponsorów mamy prywatny samolot. Iga ma jeszcze różne spotkania. Po drodze mamy mieć jeszcze jeden przystanek, o którym Iga pewnie wspomni w swoich mediach społecznościowych, a potem dotrzemy do Polski.Podczas zmagań na kortach im. Rolanda Garrosa pana zawodniczka była odcięta od mediów społecznościowych. To było pańskie zalecenie lub psycholog?- Wszystkich. To nie jest nic niezwykłego. Siedzenie cały czas z telefonem w ręce jest męczące. Głowa pracuje, oczy pracują, czytanie dobrych, złych komentarzy. Sto razy lepiej poczytać książkę, wyciszyć się i skoncentrować się na kolejnych meczach.Świątek nie miała zbytnio czasu na nudę w stolicy Francji w związku z łączeniem startu w singlu z deblem. Jak widać po wynikach, zadziałało.- Tak. Iga dzięki deblowi nabrała pewności siebie, skuteczności. To fajny przykład dla niej i innych młodych dziewczyn, że można grać codziennie i to bardzo dobrze, a to od niej zależy, jaki to będzie miało wpływ. Nie chodzi mi tu o długość spotkań, choć to też jest istotne, ale bardziej o napięcie w ciele, jak ona sama ciało traktuje. Jak gra na luzie, to nawet dwuipółgodzinny mecz nie będzie miał takiego przełożenia jak godzinny, jeśli była cała spięta.Czy to znaczy, że w kolejnych turniejach wielkoszlemowych też będzie występować w obu konkurencjach?- Nie do końca. Teraz wiedzieliśmy, że to koniec sezonu. Pojawiło się też pytanie od Nicole. Co do przyszłości, to zależy też od propozycji. Zwykle dziewczyny umawiają się na cały sezon. Melichar spytała nas o taki wariant, ale z przykrością musiałem odmówić, choć Iga patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, bo bardzo chciała. Zdajemy sobie jednak sprawę, że to nie jest jej zasięg, bo jeśli będzie dobrze grała, to meczów będzie bardzo dużo. Nie jest zaś jeszcze gotowa, żeby aż tyle ich grać.Nie miał pan obaw np. przy okazji długiego półfinału debla, że skutki startu w dwóch konkurencjach mogą dać o sobie znać w sobotnim finale?- Miałem i odezwały się na pewno. Myślę, że zagrany na luzie i spokoju finał byłby bez delikatnej "spinki", która się pojawiła przy stanie 3:0 w pierwszym secie. W moim odczuciu wynikało to z debla. Mieliśmy swoje wcześniejsze analizy, ale nie było już czasu w międzyczasie tego poćwiczyć, więc trzeba było całą robotę wykonać na korcie. Fajnie, że Iga ją zrobiła, bo w drugim secie wszystko działało już jak trzeba.