- To nie będzie normalny Roland Garros, gdzie piłka odbija się wysoko, a kort staje się coraz szybszy. Czuję, że to będzie coś innego - przewidywała tuż przed rozpoczęciem imprezy Wiktoria Azarenka. Rozstawiona z "10" Białorusinka, która dwa tygodnie wcześniej dotarła do finału US Open, przekonała się o tym osobiście. Dwukrotna triumfatorka Australian Open odpadła już w drugiej rundzie. Na pierwszej zakończyło udział 23 rozstawionych singlistów (12 kobiet i 11 mężczyzn). W poprzednim sezonie na tym etapie z turniejem pożegnało się jedynie jedenaścioro. W 1/8 finału z kolei wyeliminowana została występująca z numerem pierwszym Simona Halep. Rumunkę, główną faworytkę imprezy, pokonała niespodziewanie Iga Świątek. Los wiceliderki rankingu WTA podzielili rozstawiona z "piątką" Holenderka Kiki Bertens i finalista US Open Niemiec Alexander Zverev (6.). Żadna z zawodniczek, która w niedawnej nowojorskiej imprezie wielkoszlemowej dotarła do ćwierćfinału, nie powtórzyła tego osiągnięcia w Paryżu. "Po pierwsze, nie ma teraz wypełnionych kibicami trybun. To zdecydowanie plus dla niżej notowanych graczy. Zwłaszcza tych spoza czołowej '100' rankingu, którzy są przyzwyczajeni do gry bez publiczności w challengerach czy turniejach ITF. Dzięki temu można przejść przez tę imprezę bez emocjonalnego napięcia związanego z tym, czym ona jest, czyli jednym z najważniejszych wydarzeń sezonu" - wskazała pisząca dla organizacji WTA Courtney Nguyen w artykule na oficjalnej stronie Rolanda Garrosa. Ze względu na COVID-19 liczba kibiców, którzy mogą jednego dnia zasiąść na trybunach podczas meczów, jest ograniczona do 1000. Hiszpan Alex Corretja zwrócił zaś uwagę, że warunki do gry w stolicy Francji są zupełnie inne niż zawsze. Impreza, która przeważanie odbywała na przełomie maja i czerwca, ze względu na pandemię po raz pierwszy w historii została przełożona na jesień. - Piłki są cięższe, jest chłodniej, a ziemia jest znacznie bardziej wilgotna. To wpływa na mecze - podkreślił dwukrotny finalista tych zawodów, a obecnie telewizyjny ekspert. Koronawirus sprawił, że międzynarodowa rywalizacja tenisowa na najwyższym poziomie u kobiet została zawieszona na pięć miesięcy, a u mężczyzn na pół roku. Wielu zawodników wznowiło sezon startami na twardej nawierzchni w USA, a przez zmiany w kalendarzu nie mieli zbyt dużo czasu, by potem przestawić się na "mączkę". - Ten rok dla każdego oznacza bałagan. Brak rytmu, brak turniejów, wiele miesięcy bez rywalizacji (...) Gracze mieli tylko jeden lub dwa starty na "ziemi" przed Rolandem Garrosem, a dodatkowo warunki są trudne - argumentował Corretja. Według niego tym samym przewagę zyskali tenisiści, którzy rozpoczynali udział w imprezie od kwalifikacji. - Te trzy mecze, które rozegrałeś w poprzedzającym tygodniu, dają ci szansę, by się przyzwyczaić do warunków, do piłek i do "bańki", co jest bardzo wyjątkową sytuacją - przekonywał Hiszpan. Dziewięć z 16 zawodniczek, które były teraz w 1/8 finału, nigdy wcześniej nie dotarły do tego etapu w Paryżu. Sześć z nich zaś po raz pierwszy osiągnęło tą fazę zmagań w Wielkim Szlemie.