PAP: Ostatnio kilku tenisistów dołączyło do apelu o stosowanie systemu Hawk-eye na kortach ziemnych. W meczu drugiej rundy debla we French Open pan też miał zastrzeżenia do decyzji sędziego, gdy ten ocenił zagranie jako autowe. Po spotkaniu robił pan jeszcze zdjęcie śladu. Hubert Hurkacz: - To była raczej dobra piłka, ale nieważne... Ciężko czasem to stwierdzić. Według mnie trafiłem w kort, ale wiadomo, nie jestem obiektywny. Razem z Danielem Evansem zmierzyli się panowie wtedy z rozstawionymi z "dwójką" Hiszpanem Marcelem Granollersem i Argentyńczykiem Horacio Zeballosem. Wysoko zawieszona poprzeczka dla graczy specjalizujących się w singlu... - Tak, to świetni zawodnicy. Wyszliśmy z nastawieniem, że spróbujemy i zobaczymy, jak będzie. Ten mecz przypomniał jak kilka piłek może niestety zmienić obraz gry. Wyrzucałem sporo wolejów, które mogłem trafić i lepiej zagrać. Tego tak naprawdę zabrakło. Gdyby nie to, byłoby to wyrównane spotkanie i nie wiadomo, co by się wydarzyło w końcówkach. Startował pan już wcześniej w duecie z Brytyjczykiem? - Nie, to był pierwszy raz. Rozmawialiśmy podczas US Open i spytałem, czy zagramy razem w Paryżu. Zgodził się chętnie. Dobrze mi się grało z Danem. Ma dużo pozytywnej energii. Pański pojedynek pierwszej rundy debla trwał dwie godziny, singlowy cztery i pół... - Można powiedzieć, że wykorzystywałem okazje, by jak najdłuższej pobyć w stolicy Francji na korcie. Występ w grze podwójnej pomógł nieco wyczyścić głowę po występie indywidualnym, zakończonym już na meczu otwarcia? - Na pewno będąc na tych kortach potem było mi trochę szkoda, że nie grałem już dalej w singlu. Brakowało mi tego. Ale cóż, trzeba wyciągnąć wnioski i być lepszym w kolejnym spotkaniu. Pobyt w Paryżu był krótki, ale zawsze stara się pan dostrzegać pozytywne aspekty każdej sytuacji. Jakie są w tym przypadku? - Moja gra powoli idzie w dobrą stronę. Jest lepiej niż było parę tygodni temu, więc z tego się cieszę. Jeszcze nie jestem tam, gdzie bym chciał być, jeśli chodzi o serwis i ogólnie grę, ale idzie to w dobrą stronę. Zbieram doświadczenie i myślę, że wkrótce będzie już coraz lepiej. Jaki jest plan na najbliższe tygodnie? Odpoczynek, treningi, a może kolejne starty? - Już się w tym roku natrenowałem, więc teraz stawiam na grę. Myślę, że wystąpię w dwóch turniejach w Kolonii, a potem jeszcze udam się do Wiednia. Jak na razie znacznie lepiej idzie panu w imprezach ATP niż w Wielkim Szlemie. Do niedawna podobnie wyglądało to u Alexandra Zvereva. Sądzi pan, że - tak jak Niemiec - musi poczekać na pewien przełom? - Myślę, że tak naprawdę dużo zależy od mojej gry. Jak będę dobrze grał w całym turnieju, będę świetnie przygotowany i dobrze się czuł, to wtedy mogę osiągnąć dobre wyniki. Teraz szkoda na pewno tego pierwszego meczu, bo myślę, że w drugiej rundzie byłoby już dużo lepiej. Niektórzy tenisiści zwracali uwagę, że "bańka" dla uczestników US Open była lepiej zorganizowana niż ta w Paryżu. Jest pan podobnego zdania? - Chyba tak. Jeśli chodzi o hotel, to na pewno w Nowym Jorku był on większy. Było też więcej miejsca dla zawodników, gdzie mogli odpoczywać. Poza tym teraz mamy już październik, więc nie są to idealne warunki do gry w tenisa. Jest jak jest, ale cieszymy się, że można tu grać. Spora grupa zawodników narzekała na zimno podczas zmagań na kortach im. Rolanda Garrosa. Panu również dało się ono we znaki? - No tak, raczej lubię ciepło. Zwłaszcza że w tym roku spędziłem prawie pięć miesięcy na Florydzie. W przeciwieństwie do US Open w Paryżu pojawiły się niewielkie grupy widzów. Dla pana była to odczuwalna różnica czy póki trybuny nie mogą być zapełnione, to wychodzi na to samo co gra bez publiczności? - Fajnie jak pojawi się choć parę osób, które kibicują i się wkręcą w mecz, bo je słychać. Jest to nieco zabawne, gdy na mogącym pomieścić 8 tysięcy osób stadionie są pojedyncze osoby. Oczywiście lepiej jak przychodzi mnóstwo kibiców, ale jak jest ich kilku, to też cieszy. Od jakiegoś czasu toczy się dyskusja na temat zasady wykluczania z turnieju na podstawie jednego pozytywnego wyniku testu na obecność koronawirusa. Uważa pan, że zawodnicy powinni mieć możliwość wykonania drugiego badania przed decyzją usunięciu ich z obsady? - Tak. Słyszymy, że testy nie są zbyt precyzyjne, więc trzeba korekty, jeśli zawodnik jest tak naprawdę zdrowy. A jak się pan odnosi do powołania stowarzyszenia Professional Tennis Player Assocation, którego współzałożycielem jest Novak Djoković? - Myślę, że jest to ciekawy pomysł, by zawodnicy też mieli swoją reprezentację i wspólnie z ATP dbali o to, aby tenis się jak najbardziej rozwijał. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek