Serb zasłużył na zwycięstwo i 10. taki tytuł w karierze, a drugi wywalczony w Nowym Jorku. Grał równiej, skuteczniej w decydujących momentach, a przede wszystkim lepiej wykorzystywał break-pointy. Na 13 okazji sześć razy przełamał podanie Federera (po dwa razy w każdym z trzech wygranych swoich setów). Tenisista z Bazylei zawiódł w tym elemencie. W całym meczu, trwającym trzy godziny i 20 minut, miał aż 23 szanse, by odebrać serwis rywalowi. Nawet w ostatnim gemie spotkania, stanął przed taką okazją trzykrotnie. Cóż z tego, skoro tylko cztery razy przełamał podanie Djokovicia. To, plus duża liczba niewymuszonych błędów (54), oraz mniejsza odporność psychiczna i chyba jednak gorsze przygotowanie fizyczne, przeważyły szalę na korzyść Serba, który jednak wcale nie musiał w niedzielę wygrać. Z ostatnich trzech wielkoszlemowych finałów, kiedy ci dwaj tenisiści stanęli naprzeciw siebie (wcześniej Wimbledon 2014 i 15), to była dla Szwajcara chyba najlepsza okazja, aby w końcu zwyciężyć. Tym bardziej, że zdecydowana większość z prawie 23 000 kibiców zebranych na stadionie Arthura Ashe’a, wspierała właśnie 34-letniego Szwajcara. Po raz kolejny nic z tego nie wyszło. I chociaż 13 września 2015 roku to na pewno nie był najlepszy Djoković w swojej karierze, to i tak wystarczyło, żeby po raz 21. na 42 mecze pokonać wciąż bardziej utytułowanego Federera, który ostatni turniej Wielkiego Szlema wygrał ponad trzy lata temu. Autor: Paweł Pieprzyca