Prowadzona przez Dawida Celta reprezentacja Polski zagra w finałach Billie Jean King Cup już 9 listopada - wtedy rywalem będzie Kanada. Następnego dnia Biało-Czerwone zmierzą się w Sewilli z Hiszpanią. Pod nieobecność Igi Świątek Magdalena Fręch będzie prawdopodobnie drugą singlową rakietą, a patrząc na skład Kanadyjek i Hiszpanek, wcale jest bez szans w tych starciach. Zwłaszcza, że sama na kortach twardych w Katalonii pokazuje świetną dyspozycję. Świetny turniej łodzianki w Katalonii. A zaczęło się nieszczególnie Łodzianka została rozstawiona w turnieju ITF W100 w Les Franqueses del Valles z dwójką, samo wejście w turniej miała dość ciężkie. Przegrała bowiem pierwszego seta z niżej notowaną Łotyszką Darją Semenistają 4:6, ale później w tym meczu i dwóch kolejnych, spisywała się już rewelacyjnie. Dziewięć przegranych gemów w sześciu setach - to wystarczająca laurka. W półfinale rywalką Polki była Bułgarka Wiktoria Tomowa - też tenisistka z pierwszej setki rankingu, która tuż przed US Open wygrała challengera w Chicago. W przeszłości grały ze sobą trzykrotnie, zawsze na twardej nawierzchni, ostatnie dwa starcia wygrała łodzianka. Ona też była faworytką w Katalonii. Tymczasem mecz z Tomową zaczął się dla Polki tak, że od razu znalazła się w niekomfortowej sytuacji. Prowadziła 40:30, trzy razy zagrała nieznacznie w aut, nie pomógł challenge, o który poprosiła arbitra. Straciła własne podanie, a już za chwilę przegrywała 0:2. Później jednak 25-latka złapała odpowiedni rytm, z każdym kolejnym gemem czuła się coraz pewniej. Gdy przyspieszała grę na stronę bekhendową Tomowej, ta nie nadążała. Bułgarka coraz częściej szukała dropszotów, a to była woda na młyn dla Polki. Fręch wygrywała akcję za akcją, szybko odrobiła stratę przełamania, a później... dodawała kolejne gemy. I wygrała seta 6:2. Koncert Polki trwał dalej. Nagły zwrot i wielki niepokój. Rywalka "zyskała" drugie życie Warunki do gry nie były optymalne, co chwilę mocniej powiewało - obie zawodniczki musiały brać na to mocną poprawkę. Na korcie jednak sytuacja się nie zmieniła - nadal ton wydarzeniom nadawała Polka, to ona przeważnie wygrywała dłuższe wymiany. Musiała tylko uważać, by nie wystawiać Bułgarce piłek w środek kortu - Tomowa była wtedy w stanie przejąć inicjatywę w akcji i ją skończyć. Tyle że Fręch momentami grała jak natchniona. W drugim gemie wywalczyła pierwszego break-pointa po kapitalnym lobie niemal w sam narożnik kortu, a była w beznadziejnej sytuacji. Za chwilę wygrała tego gema, łącznie już ósmego z rzędu, później dołożyła dziewiątego. Polka prowadziła w drugiej partii już 3:0, wydawało się, że sytuacja jest rozstrzygnięta. Tomowa się jednak podniosła, uczyniła to w zaskakujący sposób. Sytuacja całkowicie się zmieniła, Bułgarka wywalczyła pierwszego breaka, później drugiego. Przy prowadzeniu 4:3 miała piłki w górze na 5:3, przy swoim serwisie. Zmarnowała te okazje, mogła pluć sobie później w brodę. Dała bowiem szansę Polce, a Fręch znów w decydujących momentach była bardziej skuteczna. Szansa na historyczny ranking dla Magdaleny Fręch. Polka potrzebuje jeszcze jednego zwycięstwa To zwycięstwo oznacza, że w wirtualnym rankingu WTA Polka awansowała już o sześć miejsc, na 73. pozycję. Prawdziwy skok może jednak zaliczyć po wygranym finale - w nim zmierzy się albo z Włoszką Sarą Errani, albo z Węgierką Dalmą Galfi. Taki sukces dałby dodatkowych 55 punktów i skok aż o 10 pozycji - na 63. pozycję. A tak wysoko łodzianka jeszcze nigdy nie była. Turniej ITF W100 w Les Franqueses del Valles (korty twarde). Półfinał singla Magdalena Fręch (Polska, 2) - Wiktoria Tomowa (Bułgaria, 5) 6:2, 6:4.