Zbigniew Czyż: Ostatni jak dotąd mecz rozegrała pani w drugiej połowie sierpnia w południowym Londynie poddając spotkanie po kreczu w trzecim secie rywalizacji z Eriką Semą. Dlaczego nie dokończyła pani tamtego pojedynku? Urszula Radwańska: Tego dnia bardzo słabo się czułam, złapałam jakąś infekcję i musiałam zejść z kortu. Temperatura była bardzo wysoka, już po pierwszym secie straciłam dużo sił, było mi bardzo ciężko. Przeziębiłam się prawdopodobnie z powodu klimatyzacji. Po tym meczu wróciłam do Warszawy i trenuję tutaj od dwóch tygodni. Jakie ma pani plany na ostatnie dwa miesiące sezonu? - W poniedziałek wylatuję do Stanów Zjednoczonych, będę tam przebywać prawdopodobnie przez dwa miesiące. W USA organizowanych będzie w najbliższym czasie dużo turniejów ITF i WTA. Na początek udaję się do Kalifornii, gdzie zagram w rozpoczynającym się 19 września turnieju ITF60 w Berkeley. Możliwe, że polecę też do Meksyku na zawody WTA, jeśli zdołam się do nich zakwalifikować z rankingu, tam odbędą się trzy turnieje WTA. W najbliższych dwóch miesiącach planuję zagrać w sześciu, może nawet siedmiu turniejach. Obecnie Urszula Radwańska zajmuje 367. miejsce w rankingu WTA. Gdy rozmawialiśmy na początku roku mówiła pani, że celem na ten sezon będzie co najmniej druga setka rankingu. - Tak, cel na ten rok był na pewno inny. Nie jestem zadowolona z wyników, zależy mi na tym, aby zakwalifikować się do pierwszego w przyszłym roku turnieju wielkoszlemowego w Australii. Dlatego teraz będę grać w kilku turniejach, aby uzbierać trochę punktów i ten cel osiągnąć. Początek roku był dla mnie trudny z uwagi na fakt, że chorowałam na koronawirusa, to rzutowało na moją dyspozycję. W kolejnych miesiącach niemal cały czas pojawiała się u mnie jakaś jedna mała rzecz, która nie pozwalała mi odpowiednio prezentować się na korcie. Mam nadzieję, że w USA wszystko w końcu się ułoży, że kliknie i uda się mi zrobić ranking pozwalający na grę w eliminacjach Australian Open. Żeby być pewna występu, muszę być w okolicach 220 miejsca w rankingu. Na początku roku współpracowała pani z Michałem Przysiężnym, ta współpraca już się zakończyła? - Tak. Byłam z niej zadowolona, ale Michał już na początku powiedział mi, że nią da rady poświęcić się mi w stu procentach, bo ma także pod opieką innych zawodników, chociażby Daniela Michalskiego. Od początku wiedziałam, że to nie będzie taka współpraca jeden na jeden. Trudno było pogodzić pewne sprawy, stwierdziliśmy, że na razie ją kończymy. Na chwilę obecną pracuję z Piotrem Gadomskim i Piotrem Molasym. Wszystko układa się dobrze i nie planuję zmian. W tym roku wystartowały rozgrywki Superligi, będzie można jeszcze panią zobaczyć w barwach Mery Warszawa? - W grudniu odbędą się finały Superligi, będę czekała na wyniki i mam nadzieję, że zagram jeszcze dla Mery, jeśli trenerzy powołają mnie do składu. Wstępnie otrzymałam informację, że tak się stanie, myślę, że pojawię się na finale w Zielonej Górze 10 grudnia. Ostatnio rozmawialiśmy na kortach Narodowego Centrum Tenisa w Kozerkach pod Warszawą, gdzie wybudowano m.in korty z nawierzchnią twardą. Przed wyjazdem do USA miała pani możliwość trenować pod Grodziskiem Mazowieckim? - Nie jeździłam do Kozerek, jest tam jednak trochę daleko. Trenowałam w Warszawie na kortach twardych na zewnątrz. Wszyscy czekają, aż Kozerki staną się faktycznie centrum tenisowym, gdy cała budowa zostanie dokończona. Na razie bardziej funkcjonuje tam klub prywatny, zobaczmy jak to będzie w najbliższej przyszłości. Rozmawiał Zbigniew Czyż