Agnieszka Radwańska długo budowała historię polskiego kobiecego tenisa, odnosząc wielkie sukcesy na korcie. Dokładnie dziesięć lat temu powtórzyła sukces z 1937 roku legendarnej Jadwigi Jędrzejowskiej, zostając drugą Polką w historii, która w Wimbledonie dotarła do finału tego wielkoszlemowego turnieju. Innym, spektakularnym wyczynem popularnej "Isi", było wdrapanie się na pozycję wiceliderki rankingu WTA, czyli miano drugiej najlepszej tenisistki globu. Na koncie ma także niezwykle prestiżowe zwycięstwo w turnieju gwiazd, czyli kończącym sezon WTA Finals. Radwańska gorzko o ojcu: Liczyło się tylko to, co on mówił Bardziej utytułowana z sióstr Radwańskich (młodsza Urszula wciąż jest aktywną tenisistką) świeciła pełnym blaskiem, ale kulisy wykuwania się sukcesów były dalekie od idealistycznego wyobrażenia przez fanów. Znany trener zalecał się do Agnieszki Radwańskiej! Ojciec wyjawia szczegóły W obszernej rozmowie z red. Dariuszem Faronem temat trudnych relacji z ojcem Robertem Piotrem Radwańskim, wieloletnim trenerem sióstr, otworzyło pytanie o jej układ nerwowy, który zdaniem męża - Dawida Celta - wysiadł z powodu tłamszenia w sobie emocji. - Dokładnie tak było. Nie mówiłam o emocjach i uczuciach, bo do tego nie przywykłam. Tak mnie wychowano. Przez 15 lat treningów z ojcem nigdy nie padło pytanie: jak się czujesz? Wszystko było idealnie zaplanowane, ale tata nie pytał, jakie są moje przemyślenia, jak widzę daną sprawę. Wszystko narzucał z góry. Liczyło się tylko to, co on mówił. Nieustannie tłumiłam uczucia i potem nie potrafiłam inaczej. Przez pewien czas funkcjonowaliśmy w trybie mecz - wojna z tatą. Panował okrutny reżim - opowiedziała Agnieszka Radwańska. Radwańska: Nie da się wymazać z głowy złych chwil Emerytowana od 2018 roku "Isia" dodała, że właśnie postawa ojca spowodowała, iż ich zawodowe drogi w końcu się rozeszły. - Jako nastolatka nie obawiałam się samej porażki, bo rozumiałam, że się przydarzają. Czułam strach, myśląc, jak zareaguje na potknięcie ojciec. W jego słowniku nie istniało słowo porażka. Niesamowicie się wściekał. Ojciec w ogóle nie był dla nas tatą, tylko trenerem. Mimo tego wszystkiego starsza z sióstr, znając przejścia innych tenisistek, powstrzymała się przed określeniem swojego rodzica mianem trenera-tyrana. - Żyłyśmy z Ulą jak w klasztorze. Liczył się tylko tenis. Kiedy dzwonił po awanturze, mówiłam mu: "wolę być na 400. miejscu w rankingu niż na dziesiątym, ale daj mi wreszcie święty spokój". W pewnym momencie nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, cały czas przypuszczał na mnie atak. Z jednej strony jestem tacie wdzięczna, bo gdyby nie on, nie osiągnęłybyśmy sukcesu. Z drugiej - nie da się wymazać z głowy złych chwil. To przecież trwało latami. Dziś, jako mama, nie potrafiłabym wychowywać dziecka w ten sposób - oceniła Radwańska.