Od kilku miesięcy tenisistka jest w pełni samodzielna - wyprowadziła się od rodziców do swojego mieszkania. Przeprowadziła się tam też jej młodsza siostra Urszula. - Szczerze mówiąc, nie było jakiegoś konkretnego dnia czy momentu, kiedy stałam się niezależna. To następowało etapami i teraz już nie potrzebuję stałej opieki czy czyjejś pomocy na co dzień. Po prostu, tenis nauczył mnie dyscypliny i odpowiedzialności, a działo się to przez lata, w których jeździłam na turnieje, chociaż zawsze towarzyszyli mi przecież rodzice - powiedziała Radwańska. - Tenis jest sportem indywidualnym. Na korcie zawsze jestem sama, nawet jeśli podczas którejś z przerw podejdzie do mnie trener i coś radzi. To ja zawsze muszę podejmować ostateczne decyzje, jak uderzyć piłkę w danym momencie, czy też o zejściu z kortu, kiedy mnie coś mocno boli albo o dalszej grze pomimo problemów zdrowotnych. Takie decyzje musiałam podejmować już mając lat naście, jako juniorka - dodała zawodniczka. W ubiegłym roku krakowianka od lipca do października grała z bolącą lewą stopą, a dopiero podczas wielkoszlemowego US Open zrobiła badania. Wykazały przeciążeniowe pęknięcie kości dużego palca i konieczna była operacja, która przedwcześnie zakończyła jej sezon, już w pierwszym tygodniu października. - Bolała noga po meczach, ale co z tego. W końcu w zawodowym sporcie zawsze coś boli, a jak nie boli... nie, właściwie nie ma takiej sytuacji. Długo nie wiedziałam, że to tak poważna kontuzja, ale skoro dało się z nią grać, to grałam. Na jesieni miałam sporo punktów do obrony, więc nie mogłam sobie pozwolić na przerwę. Tak właśnie jest z dziewczynami na korcie - stwierdziła Radwańska. - Tenisistki zawsze dają z siebie wszystko na korcie. Wtedy nie ma, że boli, że się źle czuję, czy nie mam ochoty do gry. Trzeba walczyć i nie da się oszczędzać, czy grać na pół gwizdka. Tylko z takim nastawieniem można dojść wysoko w rankingu. Po meczu jest czas na leczenie, lizanie ran i użalanie się nad zmęczonym ciałem, czy urazami. Zawsze będę podkreślać, że jesteśmy silniejsze i bardziej odporne od facetów i już - dodała. W lecie ubiegłego roku, po długich poszukiwaniach, Radwańska kupiła mieszkanie w Krakowie, oddalone od rodzinnego domu o niecałe pół kilometra. Na jesieni już się do niego przeprowadziła, razem z Urszulą. W trakcie sezonu obie pojawiają się tam jednak niezbyt często. - Cóż, chociaż prawie dziesięć miesięcy w roku spędzam poza Krakowem, na walizkach, to jednak chciałam mieć swój kąt, przez siebie urządzony. Poza tym mieszkanie jest też w jakimś stopniu inwestycją. Z rodzicami w trakcie turniejów spędzam dużo czasu i dlatego uznałam, że powinnam zamieszkać osobno. To był naturalny krok wynikający z dorosłości, w końcu mam już 21 lat - podkreśliła Radwańska. - Nie ukrywam, że przy moich kobiecych słabościach do kupowania butów, ciuchów i torebek, szukałam dużej garderoby. Nie, no nie stanowi ona połowy mieszkania. Aż tak źle nie jest, bez przesady. Jedynie gabinet zamieniłam na garderobę, ale to był malutki gabinecik, daję słowo - dodała z uśmiechem. W pierwszym starcie po trzyipółmiesięcznej przerwie krakowianka dotarła do ćwierćfinału wielkoszlemowego Australian Open. Udany start w Melbourne sprawił, że awansowała z 14. na dziesiąte miejsce w rankingu WTA Tour. - Mam świadomość, że przez rygor treningowy od wczesnych lat ominęło mnie parę rzeczy. Jednak nigdy nie żałowałam tego, bo tenis zawsze był dla mnie najważniejszy i tak jest nadal. Cieszę się nim, sprawia mi przyjemność i dobrze mi z tym. Mam nadzieję, że ten stan będzie trwał jak najdłużej - zapewniła Radwańska, która naukę gry w tenisa rozpoczęła mając cztery lata, za sprawą ojca i trenera Roberta Radwańskiego. Rozmawiał Tomasz Dobiecki