Biało-czerwoni po roku wrócili do Kalisza, aby uczynić kolejny krok w hierarchii Pucharu Davisa. Dokładnie 12 miesięcy temu pandemia koronawirusa dotarła do Polski i ich pojedynek z Hongkongiem był jedną z pierwszych "poszkodowanych" imprez sportowych, bowiem odbyła się ona bez udziału publiczności. Kibice w Kaliszu teraz też nie mogli obejrzeć na żywo polskich reprezentantów, ale do tej sytuacji wszyscy się już przyzwyczaili. Podobnie jak rok temu, w pierwszym meczu zagrał Żuk (sklasyfikowany na 232. miejscu w rankingu ATP), dla którego był to dopiero drugi występ w daviscupowej reprezentacji. Jego rywal - Arevalo to przede wszystkim specjalista debla (plasuje się w połowie pierwszej setki rankingu), ale i w singlu zaliczył wiele turniejów wielkiego szlema. Pierwszy set był niezwykle zacięty i trwał blisko godzinę. Obaj zawodnicy utrzymywali własne podanie, choć przy stanie 4:4 Żuk miał trzy breakpointy. Salwadorczyk wyszedł obronną ręką, w decydujących momentach zaserwował asa i o losach partii zadecydował tie-break. Polak wygrywał 5-2, ale Arevalo wyrównał. Po chwili popełnił dwa dość proste błędy, trafiając ostatnią piłkę w taśmę. W drugim secie Żuk szybko przełamał serwis rywala i na tym emocje się skończyły. Arevalo z każdą piłką tracił nadzieję na odwrócenie losów meczu i ostatecznie wygrał tylko jednego gema. "Na pewno był to doświadczony przeciwnik, dysponującym bardzo dobry serwisem i wolejem, z którym od samego początku miałem problem. W pierwszym secie popełniłem zbyt dużo błędów na returnie. W tie-breaku na pewno był dodatkowy stresik, ale w tych najważniejszych momentach udało mi się utrzymać dobrą grę. W drugim secie widać było, że zeszło z niego napięcie. Ja natomiast starałem się doprowadzać do długich wymian, bo lepiej czułem się w głębi kortu niż on" - ocenił spotkanie Żuk. W drugim piątkowym pojedynku Kamil Majchrzak zmierzy się z Luisem Mirallesem. Marcin Pawlicki