- Moje zadanie jest proste. Muszę zdobyć punkt, a przy tym jak najdłużej zatrzymać Lleytona na korcie, żeby miał mniej odpoczynku przed deblem (Hewitt ma w planie występy każdego dnia - w sobotę debel w parze z Chrisem Guccione, a w niedzielę jeszcze jedną grę pojedynczą - przyp. red.) - mówił po czwartkowym losowaniu Kubot. Polak nie zrealizował żadnej z tych zapowiedzi i "Biało-czerwoni", którzy pierwszy raz mają szansę na awans do Grupy Światowej, przegrywają 0-1. Zanim rozpoczął się mecz pomiędzy Kubotem a Hewittem, tenisistów i publiczność zebraną na "Torwarze" przywitał gość honorowy Lech Wałęsa, pierwszy niekomunistyczny prezydent Polski po 1989 roku. Australijczycy, choć daleko od domu, nie byli w Warszawie osamotnieni. Na trybunach dopingowała ich nieliczna, kilkudziesięcioosobowa grupa kibiców, ubrana oczywiście na żółto. Mimo że polscy fani posiadali zdecydowaną przewagę liczebną i starali się z zapałem dopingować Kubota, to dobrze zorganizowani przybysze z antypodów, starali się dorównać im kroku. Puchar Davisa to jedno z nielicznych tenisowych wydarzeń, gdy nawet oczekiwane są bardziej żywiołowe reakcje kibiców. Przed meczem do dopingu naszych fanów zachęcał Jerzy Janowicz, który nie może zagrać przeciwko Australii z powodu kontuzji. Kontuzja kręgosłupa 22-letniego łodzianina spowodowała, że pierwszą rakietą Polski w tym spotkaniu został Kubot. I na początek przyszło mu grać z najbardziej utytułowanym tenisistą w kadrze rywali, który w dorobku ma nie tylko wygrane Wielkie Szlemy, ale również Puchar Davisa. Największym sukcesem Kubota w grze pojedynczej był natomiast tegoroczny ćwierćfinał Wimbledonu, gdzie Łukasz przegrał z Janowiczem. Wielkie oczekiwania chyba sparaliżowały trochę naszego zawodnika, ponieważ bardzo szybko przegrał cztery gemy, by dopiero w piątym utrzymać swój serwis. Iskierka nadziei pojawiła się w szóstym gemie, kiedy Kubot miał aż cztery break pointy. Wynikało to z chwili słabości Hewitta, który nie trafiał pierwszym podaniem i popełnił jeden podwójny błąd serwisowy. Polak nie wykorzystał jednak żadnej okazji, co za chwilę zemściło się przegraniem trzeciego własnego gema serwisowego i stratą pierwszego seta. Dobre momenty gry Kubota, które były widoczne już wcześniej, w drugiej partii trwały dłużej. Pozwoliło to Łukaszowi na wyrównaną walkę do stanu 2:2. "Nie taki straszny ten Hewitt" - można było usłyszeć z trybun. Potem trzy gemy z rzędu, w tym jeden z przełamaniem, padły jednak łupem Australijczyka. Kubot zerwał się jeszcze w ósmym gemie, kiedy pokazał firmowe akcje, czyli dojścia do siatki, i wygrał go na przewagi, ale w następnym Hewitt po walce utrzymał własne podanie (po raz pierwszy pojawiło się jego słynne c’mon), i prowadził w meczu już 2-0. W drugim gemie trzeciego seta Polak miał jedną szansę na przełamanie, którą rywal obronił forhendem po linii, by następnie okazać się lepszym na przewagi. Podbudowany Hewitt szybko odskoczył na 4:1 i niespodziewanie miał problemy przy własnym serwisie. Kubot znów miał break pointa, jednak go nie wykorzystał i po chwili musiał serwować, aby w ogóle pozostać w meczu. Polak wygrał własne podanie, ale na więcej doświadczony Australijczyk już mu nie pozwolił, wykonując jedną trzecią swojego planu w Warszawie. Polska - Australia (Warszawa, hala Torwaru, kort ziemny) 0-1 piątek - 13 września (godz. 16.00) Łukasz Kubot - Lleyton Hewitt 1:6, 3:6, 2:6 Michał Przysiężny - Bernard Tomic 5:7, 6:7 (1), 4:6 sobota - 14 września (godz. 14.00) Mariusz Fyrstenberg, Marcin Matkowski - Lleyton Hewitt, Chris Guccione niedziela - 15 września (godz. 12.00) Łukasz Kubot - Bernard Tomic Michał Przysiężny - Lleyton Hewitt