Nawet jednak oni nie przypuszczali, że w październiku 18-letnia tenisistka warszawskiej Mery zagra w finale turnieju WTA Tour i wówczas jej sukcesy będzie już śledzić cała Polska. Przyznajcie szczerze, niewielu z Was znało to nazwisko wcześniej, no może tylko ze słyszenia. Polski tenis kobiecy wciąż kojarzył się z Magdaleną Grzybowską, która pod koniec lat 90-tych grała regularnie w imprezach najwyższej rangi, a w 1998 roku była nawet 30. w rankingu Women Tennis Association. Teraz to - jeszcze wciąż ubogie królestwo - należy już do Marty. To właśnie mieszkanka Podkowy Leśnej została pierwszą naszą rodaczką, która zagrała w finale imprezy WTA Tour - cyklu zawodowych rozgrywek kobiet powołanego do życia przez grupę tenisistek na czele z Billie Jean King w jednym z londyńskich hoteli w 1973 roku. Tylko ludzie wyjątkowo nie znający realiów współczesnego sportu mogą podważać znaczenie tego wyniku. - Niewielu wierzyło, że uda się zrobić tak wiele. Jednak nigdy nie przejmowaliśmy różnymi głosami i opiniami ze strony mediów - stwierdziła Magda Domachowska, starsza siostra i jednocześnie menedżer Marty. - Szanujemy je, ale zawsze staraliśmy się mieć plan i iść konsekwentnie swoją drogą. Obecny sezon Domachowska zaczynała jako 250. zawodniczka rankingu, z sukcesami w turniejach ITF jak i imprezach juniorskich (m.in. półfinalistka Australian Open 2002). Wspomniane zwycięstwa w Belfort i Warszawie dodały jej - co sama przyznała - pewności siebie, ale wciąż brakowało przełomu czyli singlowego zwycięstwa w turnieju głównym WTA Tour. Ten punkt zwrotny mógł, a może powinien nastąpić trochę wcześniej. Choćby na przełomie kwietnia i maja 2003 roku, kiedy to rywalką Polki w pierwszej rundzie stołecznego J&S Cup była Czeszka Renata Voracova. Do dziś pamiętam ten rozłożony na dwa dni (z powodu zapadających ciemności) pojedynek, trzysetową (w ostatniej partii do zera) porażkę Marty, jej łzy na konferencji prasowej i próby pocieszenia wówczas jeszcze 17-letniej dziewczyny ze strony pana Bogdana Tomaszewskiego. - Przyznam szczerze, że w ubiegłym roku to były dwa najsłabsze mecze w moim wykonaniu - powiedziała INTERIA.PL zawodniczka, odnosząc się także do sierpniowej, jakże bolesnej, porażki z Chorwatką Silviją Talają na turnieju Idea Prokom Open. Pech chciał, że były to mecze najważniejsze... Przełom jednak nastąpił w kwietniu tego roku w "szczęśliwej" Casablance, gdzie Polka wygrała swój pierwszy mecz w głównej drabince turnieju WTA, pokonując sklasyfikowaną na 69. miejscu w rankingu WTA Ukrainkę Julię Vakulenko i dochodząc później do ćwierćfinału. Dlaczego pisząc o tym marokańskim użyłem przymiotnika "szczęśliwa". - Tam wygrałam swój pierwszy turniej do lat 18, II kategorii i od tamtego momentu lepiej poszło mi wśród juniorek - weszłam do pierwszej "20" - opowiada Marta. - Mam nadzieję, że teraz Casablanca także okaże się kluczowa w mojej seniorskiej karierze. Te słowa młoda tenisistka wypowiedziała w wywiadzie przeprowadzonym tuż po niespodziewanym, ale odniesionym w wielkim stylu, zwycięstwie nad Anną Smashnovą-Pistolesi w drugiej rundzie Idea Prokom Open. - To był najlepszy mecz Marty w tym sezonie - powiedziała INTERIA.PL Magdalena Domachowska. - Smashnova jest bardzo trudną rywalką, szczególnie na tej nawierzchni - przysłowiową ścianą. Marta zagrała naprawdę świetnie. To było już w sierpniu po nieudanych występach w eliminacjach French Open i Wimbledonu, dobrym lecz przegranym spotkaniu z Silvią Fariną-Elią w II rundzie J&S Cup oraz zmianie trenera. Byłego daviscupowego reprezentanta Polski Pawła Ostrowskiego zastąpił znany z pracy z czeskimi tenisistkami Tomas Janda. - Nie ukrywam, że tak duży awans to głównie zasługa nowego czeskiego szkoleniowca - wyjaśnia siostra Marty. - To on "ułożył" jej grę. Domachowska, znana z kończących uderzeń, zaczęła bardziej urozmaicać wymiany i grać mądrzej taktycznie. To widać było już w Sopocie, gdzie Polka dostała się do pierwszego półfinału w swojej karierze. Później znów nastąpiło niepowodzenie - w eliminacjach US Open bardzo niewiele (pokonania Tzipory Obziler z Izraela) zabrakło Marcie do pierwszego w karierze występu w turnieju głównym wielkoszlemowej imprezy. Forma jednak rosła, co udowodniła impreza w Seulu. Wieści ze stolicy Korei zaskoczyły chyba nawet największych optymistów. Nasza rodaczka dotarła aż do finału, po drodze eliminując m.in. Marlene Weingartner oraz wspomnianą Talaję. W pojedynku o tytuł było jednak gorzej. Tylko dwa zdobyte gemy (porażka 1-6, 1-6) z Marią Szarapową, triumfatorką Wimbledonu i zwyciężczynią WTA Championships, ujmy jednak nie przynoszą. - Na pewno znaczenie miało, iż był to mój pierwszy finałowy występ oraz pierwsze spotkanie z zawodniczką z pierwszej "10" rankingu - powiedziała mi Marta tuż po powrocie z Azji, od razu dodając: - Na pewno jest to sukces, ale chciałabym grać jeszcze lepiej. Cieszyłam się z tego finału, teraz jednak myślę już o następnych meczach i następnym sezonie. Na zakończenie roku 2004 Polka zdołała się jeszcze pokazać się paneuropejskiej publiczności (mecz transmitował Eurosport) w spotkaniu z Amelie Mauresmo w II rundzie turnieju w Linzu. Przegrała 4-6, 0-6, ale potrafiła - szczególnie w I secie - napsuć sporo krwi bardziej utytułowanej rywalce. Sezon Domachowska zakończyła na 74. miejscu i właśnie ten awans (o 176 pozycji) w rankingu dał jej piątą lokatę wśród czyniących największe postępy zawodniczek WTA Tour. W całym sezonie Polka wystąpiła w 21 turniejach (dla porównania Lindsay Davenport zagrała w 17, a Iveta Benesova w 32), rozgrywając 62 pojedynki i wygrywając 42 z nich. Licząc tylko turnieje WTA Tour bilans ten wyniósł 27-13, a biorąc pod uwagę jedynie występy w imprezach głównych 12-7. Cały rok spędzony w rozjazdach i na kortach całego świata, to ostra szkoła życia dla dziewczyny, która najbliższej wiosny planuje zdawać egzamin maturalny. - Lubię podróżować i to akurat mi nie przeszkadza. Najgorsze są same przeloty. Cały dzień w samolotach, to jest męczące - stwierdziła Polka w rozmowie z INTERIA.PL., dodając, że nie lubi oglądać meczów tenisowych w telewizji. - Sama wolę występować, niż oglądać. Lubię śledzić spotkania, ale na żywo - bezpośrednio z trybun. Przed ekranem wolę piłkę nożną. Sezon dla Marty zakończył się pod koniec października. Teraz - po krótkim odpoczynku - znów jest poza domem, trenując kondycję przed nowym sezonem. Niedługo wyjeżdża do Hiszpanii (do akademii tenisowej Juana Carlosa Ferrero), a tuż po świętach (nareszcie w domu) udaje się na Antypody. - Sylwestra prawdopodobnie spędzimy w samolocie - mówi jej siostra Magdalena. Pierwsze turnieje przygotowujące do Australian Open rozpoczynają się 3 stycznia. - Marta jest do nich zgłoszona. Zobaczymy tylko jak plasować się będzie na listach zgłoszeń i w których ostatecznie wystartuje - wyjaśnia Magda - Plan jest taki, by w najbliższym sezonie uplasować się w pierwszej "40" rankingu WTA Tour. 17 stycznia - dzień po dziewiętnastych urodzinach Marty - rozpoczyna się wielkoszlemowy Australian Open. Organizatorzy szykują liczne atrakcje z okazji 100-lecia rozgrywania imprezy, a my liczymy , że pierwszy udział naszej reprezentantki w głównej drabince zawodów tej rangi od 2002 roku przyniesie nam powody do satysfakcji. Nie przespane noce przy telewizorach nie będą wówczas uciążliwe... Witek Cebulewski