Już od pewnego czasu wiedzieliśmy, że Jessica Pegula wywalczyła awans do finałów WTA, dlatego sporo osób mogło się dziwić, dlaczego wystartowała w turnieju WTA 250 w Seulu. Mało kibiców tenisa miało jednak świadomość historii, jaka się za tym skrywała. Tak się składa, że Amerykanka jest w połowie Koreanką. Azjatyckie geny odziedziczyła po swojej matce. To był dla niej szczególny powód, dla którego zdecydowała się na udział w turnieju w Korei Południowej. Jessica była murowaną kandydatką do zdobycia trofeum ze względu na dużą dysproporcję rankingową między nią a jej rywalkami, ale z pewnością ciążyła na niej dodatkowa presja, by zwyciężyć w "domowym" turnieju. Z taką sytuacją zmierzyła się już w tym roku chociażby Iga Świątek, która przyniosła nam sporo radości po sukcesie w Warszawie. W ćwierćfinale Pegula miała problemy w starciu z rodaczką Claire Liu. Musiała odrabiać stratę seta, ale ostatecznie wydostała się z tarapatów i znalazła się w półfinale, wygrywając decydującego seta bez straty gema. Potem wygrała jeszcze dwa kolejne spotkania i osiągnęła swój cel, czyli zdobycie końcowego trofeum. Triumf, który skrywa historię. Pegula podzieliła się nią w swoich mediach społecznościowych Po zwycięstwie zabrała głos w swoich mediach społecznościowych i przedstawiła wzruszającą historię związaną z jej matką. Opowiedziała także o tym, jak gorąco przywitali ją kibice w Korei Południowej. W dalszej części wspomniała także o pierwszej wizycie, która miała miejsce cztery lata temu i podziękowała fanom za wsparcie. Teraz przed Amerykanką chwila odpoczynku przed finałami WTA. Te rozpoczną się w niedzielę, 29 października. Oprócz rywalizacji w singlu, Pegula zagra tam również w deblu w parze z Coco Gauff. Na starcie nie zabraknie też oczywiście Igi Świątek, która zagra w turnieju dla najlepszych zawodniczek sezonu po raz trzeci z rzędu.