13 września 1981 r. na obiekcie im. Louisa Armstronga, nowojorczyk John McEnroe pokonał Szweda Björna Borga w finale tenisowego US Open. Gdy zwycięzca świętował wygraną, przegrany wymknął się z kortów Flushing Meadows, nie zdejmując firmowego stroju firmy "Fila", bez prysznica wskoczył do Volvo i odjechał na lotnisko. Dyskretnie towarzyszyło mu siedmiu policjantów w cywilu - po wygranej w półfinale z Jimmym Connorsem grożono mu śmiercią. Lodowaty Skandynaw z JFK odleciał prosto do ojczyzny, nigdy więcej nie zagrał w turnieju Wielkiego Szlema. W 1982 r. Borg zagrał tylko w dwóch mniej znaczących turniejach, po czym w lutym następnego roku ogłosił zakończenie kariery. Miał wtedy zaledwie 26 lat, w tenisie wygrał wszystko, był u szczytu sławy.- Gdy wychodzisz na kort powinieneś czuć radość, chęć wygrania każdego kolejnego punktu, gema i całego meczu. Jeśli tego nie czujesz, bardzo trudno jest rywalizować i grać w tenisa - powiedział Borg w wywiadzie dla Neila Amdura z NY Timesa. Cudowne dziecko Współczesny tenis miał wiele cudownych dzieci, ale pierwszym z nich był Björn Borg. W wieku 13 lat wygrywał w z najlepszymi 18-latkami w rodzinnej Szwecji, a w wieku 15 lat reprezentował swój kraj w Pucharze Davisa - latach 1973-80 wygrał w tych rozgrywkach 33 kolejne mecze. Poza tym triumfował w 11 turniejach Wielkiego Szlema - w Wimbledonie pięć razy z rzędu, a we French Open sześć razy, w tym czterokrotnie z rzędu w latach 1978-1981. Mimo to u szczytu powodzenia zakończył karierę. Stracił motywację? Nigdy tego nie powiedział wprost, ale miał prawo być zmęczony. Od dziecka trenował po pięć godzin dziennie, dlatego jak sam przyznawał, właściwie nigdy nie zmęczył się podczas meczu tenisowego. Legendy głosiły, że jego tętno spoczynkowe wynosiło 29 uderzeń na minutę, ale w autobiografii pt. "My Life and Game" mówił, że to około "50 uderzeń, gdy się budzi i 60 po obiedzie". Być może jego karierę zabiła tenisowa rutyna? Dzień świstaka. Przez kilkanaście lat grania stał się bardzo przesądny - zatrzymywał się wciąż w tych samych hotelach, trenował w tych samych miejscach, przebierał w tych samych szatniach, zabierał w drogę identyczną liczbę ręczników, nie golił się i nie uprawiał seksu aż do chwili odpadnięcia z turnieju. Jego lodowate usposobienie na korcie zaowocowało zimnymi przydomkami: "Ice Man" i "Ice-Borg". Był też "Borgasm", ale to później. Życie jak cyrk Björn Borg do perfekcji doprowadził grę zza linii, może mało efektowną, ale do bólu skuteczną. Przeciwieństwem i antytezą chłodnego Szweda, był wspomniany John McEnroe, w gorącej wodzie kąpany Amerykanin, wielokrotnie karany przez nobliwych tenisowych sędziów za wybryki na korcie. Jego żywiołem był atak i gra przy siatce. Byli jak woda i ogień. Ich rywalizacja napędzała tenis na przełomie lat 70. i 80. XX wieku i stała się tym, czym rywalizacja Larry’ego Birda i Earvina "Magica" Johnsona w NBA kilka lat później. Borg wzniósł tenis na inny poziom i padł ofiarą własnego sukcesu. - Podczas Wimbledonu i Roland Garros, w hotelowej recepcji czekały na mnie setki kibiców. W restauracji mój talerz fotografowało 25 osób. Początkowo było to nawet zabawne, ale potem przestało. Chciałem mieć normalne życie, tymczasem ono stało się cyrkiem. Wciąż kochałem tenis, ale nie chciałem tak żyć. To był jeden z czynników przedwczesnego zakończenia kariery. Dziś mistrzowie są znacznie lepiej chronieni przed zainteresowaniem mediów i kibiców.Borg wygrał 11 turniejów wielkiego szlema, ale ani razu US Open (próbował 10 razy, cztery razy przegrał w finale) i Australian Open (zagrał tylko raz w 1974 r.). Arthur Ashe, jego wielki rywal i pierwszy ciemnoskóry, który wygrał turniej Wielkiego Szlema, mówił w wywiadzie dla "Sports Illustrated": - Mając dzisiejszą wiedzę jak ważne są wielkoszlemowe tytuły, Björn starałby się wygrać wszystkie turnieje - wtedy to nie znaczyło aż tyle co dziś. Gdy grał był większy od tenisa. Był jak Elvis albo Liz Taylor. Dr Jekyll i Mr Hyde Legendarni Borg i McEnroe zagrali przeciw sobie tylko 14 razy (bilans 7-7), każdy z tych pojedynków przeszedł do legendy. O finale Wimbledonu w 1980 r. powstał nawet film pt. "Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem". Szwed przegrał czwartego seta 16-18, by się pozbierać i wygrać piątego w stosunku 8-6. Ciekawe jakie wtedy tętno miał "Ice-Borg"?Borg nie potrafi przekonująco wyjaśnić decyzji o zakończeniu kariery, więc niech może zrobi to za niego jego wielki rywal i przyjaciel McEnroe? W swojej biografii (pod adekwatnym tytułem "You Cannot Be Serious" - "Nie możesz być poważny") szalony Amerykanin napisał: "Borg był przytłoczony całą otoczką. Był pierwszym zawodnikiem, który zarobił tyle, że mógł sobie pozwolić na zakończenie kariery. Grał zawodowo przez dekadę i wygrał wszystko co było do wygrania". Na szwedzkiej stronie idrottensaffarer.se czytamy o dwoistej naturze Dr Björna i Mr Borga, najlepszego sportowca w historii kraju: "Z jednej strony ascetyczna natura mnicha z wyjątkową siłą woli i umiejętnością panowania nad własnymi impulsami, aby osiągnąć zamierzony cel. Z drugiej strony to całkowicie szalony, imprezowy potwór jak żaden inny, częściowo autodestrukcyjny. Gdy już publicznie oświadczył, że rezygnuje z tenisa, duma nie pozwalała zmienić zdania. Według McEnroe Björnowi nigdy nie było łatwo przyznać się do błędu". Żeby było śmieszniej, gdy Borg grał w 1972 r. swój pierwszy mecz na US Open, jednym z chłopców podających piłki był... John McEnroe! Mały John miał w swoim dziecięcym pokoju plakat Björna Borga (tuż obok plakatu Farrah Fawcett z "Aniołków Charliego"). - Gdy Borg zdecydował się odejść, było to jedno z największych rozczarowań w mojej karierze - przyznał McEnroe. Próbował więc przekonać Björna, aby zmienił zdanie: - Gra w tenisa to wszystko, co możemy zrobić - miał powiedzieć. Ale Borg bez słowa tylko potrząsnął głową. Sprawy sprzętowe i sercowe Finał US Open w 1981 r. był ostatnim, w którym zwycięzca grał drewnianą rakietą. Są tacy, którzy mówią, że Borg zakończył karierę, bojąc się, że nowy grafitowy sprzęt strąci go ze szczytu. Nie jest to raczej prawda, bo Szwed doskonale potrafił dostosować się do okoliczności. Taśmowo wygrywał Roland Garros na wolnej "mączce" i Wimbledon na szybkiej nawierzchni trawiastej. Był tenisistą kompletnym. Tenis zabrał Borgowi dzieciństwo, dlatego po zakończeniu kariery w wieku 26 lat zaczął korzystać z życia i jak mówi dziś młodzież "odpiął wrotki" - niczym gwiazdę rock and rolla otaczały go "groupies" (stąd "borgasm", o którym było wyżej). Pozazdrościł nocnego trybu życia rywalowi i prawdziwemu przyjacielowi z kortu - Vitas Gerulitis był Amerykaninem litewskiego pochodzenia, mistrzem tenisa oraz imprez. W swawolach pomagało Borgowi miejsce zamieszkania - przeniósł się do Monte Carlo w 1974 r. w wieku 18 lat, po to by płacić niższe podatki, na co krzywo patrzono w ojczystej, socjalistycznej Szwecji.Borg żenił się dwa razy, ma jednego syna z Jannike Lovisą Björling, uczestniczką wyborów "miss mokrego podkoszulka". Szwed był w tych zawodach jurorem. Nieudany powrót Poza grubymi imprezami (tabloidy pisały o kokainie i próbie samobójczej, Borg ripostował, że się zatruł), szwedzki tenisista starał się zarabiać. W 1987 r. powołał do życia firmę "Björn Borg Design Group", której bielizna w Szwecji ustępowała miejsca tylko tej od Calvina Kleina, do dziś dobrze się sprawdza, polecam. W 1991 r., jak sam mówił, "z nudów" wrócił do gry. Bez przygotowania i z drewnianą rakietą wyszedł na kort w Monte Carlo. Przegrał pierwszy mecz. I przez kolejne dwa lata osiem kolejnych. Nie wygrał w nich nawet seta. To musiało być bolesne. W wywiadzie dla francuskiego czasopisma "Tennis Magazine" mówił: Przystępując w 1981 r. do finału Wimbledonu, który był jego królestwem Szwed miał na koncie pięć kolejnych wygranych turniejów i 41 kolejnych meczów na londyńskiej trawie. Po przegranej z McEnroe po raz pierwszy pomyślał, że przestało go to bawić. Być może zrozumiał, że to pyskaty Amerykanin go prześcignął i nie będzie w stanie więcej go gonić? To, że był gorszy od McEnroe'a nie oznaczało, że był słaby, tylko zwyczajnie troszkę gorszy od świetnego rywala. To był jego ostatni mecz na Wimbledonie. W latach 1980-1984 jego żoną była rumuńska tenisistka Mariana Simionescu. Po latach wspomina ich małżeństwo: - Był zawsze bardzo spokojny i opanowany. Z jednym wyjątkiem - gdy przegrał mecz, nie odzywał się przez przynajmniej trzy dni. Zrozumiałam, że coś się zmieniło w 1981 r. Po przegranym finale Wimbledonu nie był nawet zmartwiony, spłynęło to po nim. Byłam zszokowana. Coś się w nim wypaliło.