Ostatnich kilkanaście miesięcy to dla Majchrzaka niezwykle trudny okres. Z powodu wykrycia w jego organizmie zakazanych substancji został zawieszony na 13 miesięcy i to w momencie, gdy jego kariera wyraźnie przyspieszała. W światowym rankingu zajmował 77. miejsce, co wcale nie było granicą jego możliwości. Banicja zakończyła się 29 grudnia ubiegłego roku. 28-latek zaczynał od zera - nie miał w dorobku ani jednego punktu rankingowego. Zaczynał od turniejów ITF w Tunezji. Po pierwszy tytuł sięgnął już 7 stycznia (ITF 15 w Monastyrze), a 11 lutego wygrał kolejną imprezę - tym razem w Hammamet (ITF 25). Te sukcesy były pierwszym krokiem w mozolnej odbudowie pozycji. "Tygrysi skok" nastąpił jednak później - podczas turniejów w Rwandzie. Kamil Majchrzak odbudowuje ranking. Potężny awans, a to nie koniec Majchrzak wziął udział w dwóch tamtejszych Challengerach. Musiał przebijać się przez kwalifikacje, lecz była to czysta formalność. Co więcej - w pierwszym z nich sięgnał po tytuł, po drodze w drabince głównej tracąc... jednego seta. W drugim jego marsz zatrzymał się na półfinale, lecz to wciąż był kapitalny wynik. Rywalizował przecież z zawodnikami notowanymi nawet w drugiej setce zestawienia ATP. Dzięki świetnej grze w Afryce Polak zaliczył gigantyczny awans w rankingu. Biorąc pod uwagę tylko ostatnie notowanie, przesunął się w górę o 41 lokat, wchodząc do czwartej setki (jest akutalnie 399.). Bardziej imponująco jego progres przedstawia się na przestrzeni ostatniego miesiąca. Dość powiedzieć, że 19 lutego był notowany na... 650. miejscu. Odbudowa swojej pozycji idzie mu więc znakomicie, a z pewnością nie jest to ostatnie słowo. W tej chwili jest czwartym najwyżej notowanym polskim singlistą - za Hubertem Hurkaczem (9.), Maksem Kaśnikowskim (260.) i Danielem Michalskim (302.). Przed zawieszeniem był naszym numerem dwa. Niewykluczone, że kwestią tygodni jest, kiedy ten tytuł odzyska.