Aryna Sabalenka ma Stuttgarcie bilans, którego może jej chyba pozazdrościć każda rywalka, za wyjątkiem Igi Świątek. Trzy starty, teraz już czwarty, 11 zwycięstw i trzy przegrane mecze. Zawsze w finale, zawsze z ówczesną liderką światowej listy, która też przyjeżdżała do Stuttgartu po to, by wyjechać stąd nowym modelem porsche. I tak Ashleigh Barty, jak później dwa razy Iga Świątek, tę przyjemność Białorusince odbierały. A ona się tym nie zraża, już rok temu żartowała po finale i pytała sponsorów: - Czy gdy dotrę do następnego finału, to będę mogła otrzymać dodatkowe auto? Dziękuję wszystkim za organizację tego turnieju, bardzo się cieszyłam, że mogłam tu grać. Przegrana trzeciego finału boli, ale będę próbować i próbować, dopóki w końcu nie zdobędę porsche - zapowiedziała wtedy. A po przylocie do Niemiec, kilka dni temu, tylko potwierdziła te słowa. Pierwszy set dla Aryny Sabalenki. Dużo wahnięć po obu stronach, perfekcyjna końcówka faworytki W starciu drugiej rudny z Paulą Badosą Sabalenka nie pokazała spektakularnego tenisa, nie dominowała tak, jak w styczniu w Australii. To nawet jej rywalka, a zarazem przyjaciółka poza kortem, mogła to spotkanie wygrać. I to w dwóch setach. A na końcu poddała rywalizację, po kontuzji - już w nocy z wtorku na środę. Markéta Vondroušová zaś na razie prezentuje się bardzo dobrze, jakby po licznych kontuzjach nie było już śladu. Gładko pokonała Donnę Vekić, bez straty seta zakończyła mecz z Anastazją Potapową. A że jest przecież byłą finalistką Rolanda Garrosa, czyli turnieju na tej nawierzchni, to teraz właśnie mogła zrewanżować się wiceliderce światowego rankingu ze kilka ostatnich porażek. Bo wygrała już Sabalenką dawno, dawno temu - w marcu 2018 roku w Indian Wells. Tyle że Sabalenka od początku narzuciła swój styl gry - mocny, agresywny. W drugim gemie Czeszka uratowała się jeszcze dwoma asami, w czwartym - już nie dała rady. A mimo to Vondroušová była jeszcze w stanie wykorzystać chwilową słabość faworytki, wyrównała na 3:3. Tyle że ta słabość dotyczyła wyłącznie tego jednego gema Sabalenki, w końcówce była zaś już niemal perfekcyjna. Oddała rywalce dwa punkty z 14, zapisała partię na swoje konto. Zrywy Sabalenki, dwie dobre akcji i cztery błędy. Coś niedobrego działo się z wiceliderką rankingu Drugi set zaczął się jednak zgoła odmiennie - Czeszka nie dość, że wygrała swoje podanie, to jeszcze za chwilę przełamała faworytkę. Mało tego, po podwójnym błędzie Sabalenki, która ryzykowała, nawet przy drugim podaniu. 2:0 o niczym jednak jeszcze nie świadczyło - w poprzednim spotkaniu na tym korcie Jasmine Paolini prowadziła tak w pierwszym i trzecim secie z Jeleną Rybakiną, a oba przegrała. Białorusinka też szybko tę stratę przełamania odrobiła, zagrała kapitalnego gema, by... znów polec przy swoim serwisie. Jak w kilku ostatnich turniejów znów światowa dwójka miała dwa oblicza - koncentrowała się na moment, wygrywała ważne akcje pięknymi ataki tuż koło linii, by zaraz wszystko popsuć. Ze stanu 1:4 i 15:30 doszła na 3:4 i serwowała po remis. Remisu jednak nie było, Sabalenka psuła niemal wszystko. A gdy przegrała tego gema na 4:5, ze złości kopnęła piłkę. Miała szczęście, że nikogo nie trafiła, a sędzia Kader Nouni był wyrozumiały. Kibice jednak przez chwilę buczeli. Za chwilę zaś Czeszka wyrównała stan meczu na 1:1. Dramatyczne błędy Aryny Sabalenki. Jedno znakomite zagrania, za chwilę dwa fatalne Można się było zastanawiać, czy Sabalenka będzie w stanie powtórzyć to, co dwie godziny wcześniej zrobiła na tym samym korcie Rybakina. Skoncentrować się w sytuacji, gdy jej nie szło, opanować nerwy, bo te jej wyraźnie przeszkadzały. A tymczasem w czwartym gemie było już 0:40, Białorusinka bezradnie patrzyła się na swój zespół. Nie pomogło, znów wyrzuciła łatwy forhend w aut, została przełamana. Sabalenkę prześladowały demony, w szóstym gemie prowadziła już 40:0 przy podaniu rywalki i popełniła trzy błędy. Szczególnie pierwszy był bolesny - prosty wolej tuż przy siatce, a nieskuteczny. W końcu jednak dała radę, po świetnej akcji z obu stron. Wyrównała jednak na 3:3, wszystko zaczęło się od nowa. Od nowa, ale po staremu. Po dobrej akcji znów pojawił się podwójny błąd, a za chwilę break-point dla Czeszki. Mistrzyni Wimbledonu znów uzyskała przewagę przełamania po kolejnym podwójnym błędzie rywalki. Drugim w gemie, w takim momencie meczu! Ale jak to u Sabalenki - kilka kapitalnych akcji dało jej kolejną nadzieję, wyrównanie, a za chwilę - prowadzenie 5:4. A za kilka minut była dwie piłki od wygrania meczu. Wtedy, przy stanie 30:30, doszło do kolejnego przełomu. Czeszka wygrała te dwie piłki, a następnie cztery przy podaniu Sabalenki. Prowadziła 6:5, serwowała po półfinał. I zdobyła go, w sobotę powalczy o finał albo z Coco Gauff, albo z Martą Kostiuk.