Partner merytoryczny: Eleven Sports

Popis 20-latka na Wimbledonie. Awans w 71 minut, 27 asów. A dostał się w ostatniej chwili

Giovanni Mpetshi Perricard staje się powoli odkryciem obecnego sezonu w męskim tenisie. 20-letni Francuz mierzący ponad dwa metry imponuje także na tej teoretycznie najtrudniejszej nawierzchni, a więc trawie. Perricard przegrał w ostatnim meczu kwalifikacji do Wimbledonu, ale w turnieju głównym zagrał i prezentuje się zjawiskowo. W meczu drugiej rundy Francuz pokonał Yoshihito Nishiokę w zaledwie 71 minut. W tym czasie zaserwował aż 27 asów i w trzecim starciu zagra Emilem Ruusuvuorim.

Giovanni Mpetshi Perricard
Giovanni Mpetshi Perricard/GLYN KIRK/AFP

Giovanni Mpetshi Perricard szerszej tenisowej publiczności pokazał się w drugiej połowie maja tego roku. Wówczas ledwie 20-letni Francuz zdobył swój pierwszy tytuł rangi ATP w karierze. Perricard w finale tamtej imprezy pokonał Tomasa Martina Etcheverry'ego, który uważany jest za gracza skrojonego pod grę na nawierzchni ziemnej. Wówczas Argentyńczyk musiał uznać wyższość o wiele mniej doświadczonego rywala, a nazwisko Perricard stało się zdecydowanie bardziej rozpoznawalne. 

Dzięki temu zwycięstwu 20-latek zasłużył na przyznanie mu dzikiej karty do turnieju rangi Wielkiego Szlema na kortach imienia Rolanda Garrosa. Trzeba jednak przyznać, że tej szansy od losu nie wykorzystał, choć przed własnymi kibicami stworzył wielkie show. W pierwszej rundzie imprezy przegrał bowiem po pięciosetowej batalii z Davidem Goffinem, a w całym meczu obronił aż 10 breakpointów. Na nic się to jednak zdało, bo Perricard musiał się z Paryżem pożegnać. 

Giovanni Mpetshi Perricard zachwyca świat. Co za mecz w Wimbledonie

Po Paryżu przyszedł czas na krótki okres na trawie. Francuz podchodził do niego z nadziejami na zbudowanie rankingu, który pozwoli mu na grę w Wimbledonie. Ta sztuka się jednak nie udała, choć i tak awansował o aż 65 miejsc w rankingu. Do turnieju na londyńskiej trawie podchodził z miejscem 58 wśród tenisistów na świecie. Mimo tego musiał przebrnąć przez kwalifikacje, aby w Wimbledonie zagrać. Ta sztuka mu się nie udała. W ostatnim meczu kwalifikacji przegrał 1:3 z innym Francuzem Maximem Janvierem. 

Perricarda i tak w Wimbledonie oglądamy, bo dostał się do niego, jako szczęśliwy przegrany za Davidovicha Fokinę. Trzeba przyznać, że tym razem 20-latek z tej okazji korzysta wybitnie. W pierwszym meczu sprawił sensację, wyrzucając z turnieju rozstawionego z numerem 21 Sebastiana Kordę po pięciu setach, grając aż cztery tie-breaki i posyłając na stronę przeciwnika aż 51 asów. Perricard ze swoich dwóch metrów i trzech centymetrów wzrostu korzysta znakomicie, a na trawie jego serwis robi jeszcze większe wrażenie. 

Przekonał się o tym także Yoshihito Nishioka, z którym Francuz mierzył się w meczu drugiej rundy Wimbledonu. 20-latek zagrał na kosmicznym poziomie. Jego rywal mógł tylko liczyć kolejne bezpośrednio wygrane przez Perricarda punkty. Ostatecznie ta statystyka zatrzymała się na liczbie 50, z czego aż 27 winnerów, to asy serwisowe. Gdy spojrzymy na niewymuszone błędy, tych było ledwie 14, z czego cztery to podwójne błędy serwisowe. Bilans jest więc wręcz znakomity. 

Cały mecz między Francuzem i Japończykiem trwał ledwie... 71 minut. 20-latek kompletnie zmiażdżył swojego rywala, broniąc wszystkie szanse na przełamanie dla Japończyka i wykorzystując aż pięć z siedmiu swoich okazji na odebranie serwisu rywalowi. Ostatecznie Francuz wygrał 6:4, 6:1, 6:2.  Teraz przed Perricardem wielka szansa, bo w kolejnej rundzie czeka już na niego Emil Ruusuvuori, który sensacyjnie w drugiej rundzie pokonał Stefanosa Tsitsipasa. Już teraz Perricard awansował na 51. miejsce w rankingu ATP na żywo. Jego sobotni rywal plasuje się na lokacie 70. Wydaje się też, że wyrósł rywal dla Huberta Hurkacza pod względem asów serwowanych w sezonie. 

Magda Linette: Kolejny mecz musimy przeciągnąć na część singlową, bo w tym jesteśmy lepsze/Polsat Sport/Polsat Sport
Stefanos Tsitsipas/AFP
Hubert Hurkacz/Mert Alper Dervis / ANADOLU AGENCY / Anadolu Agency via AFP/AFP
Giovanni Mpetshi Perricard/BERTRAND GUAY/AFP
INTERIA.PL

Więcej na ten temat

Zobacz także

Sportowym okiem