Kamil, co powiesz o przebiegu tego spotkania, zakończonego tie-breakiem w trzecim secie? Miałeś nawet setbola, mogłeś wrócić do meczu, ale z awansu cieszył się twój rywal. Kamil Majchrzak: - Paradoksalnie na korcie nie czułem się źle. Czułem, że gram całkiem niezły mecz, natomiast problem był w wygrywaniu decydujących piłek w gemach. W pierwszych dwóch setach większość ciasnych sytuacji poszło na jego konto, dlatego taki był wynik. Z gry absolutnie nie czułem się na 3:6, 3:6, jednak tu nie chodzi o to, jak kto się czuje, tylko kto wygrywa które punkty. Niestety w najważniejszych momentach on grał lepiej, a także zdobywał punkty przy swoim pierwszym serwisie. Do tego przeciwnik generalnie grał bardzo dobre spotkanie, rzadko pozwalał mi grać moją grę. To trochę odwróciło się w trzecim secie, gdy pierwszy raz coś mi "pomógł" i "oddał", wpuszczając mnie do meczu. Oczywiście miałem też piłkę setową, przy czym rywal zaserwował do środka z prędkością 215 km/h. Gdyby to było wcześniej lub gra inaczej się układała, może nie trafiłby, a wtedy bieg wydarzeń wyglądałby inaczej. Ale że miał dwa sety zapasu, puścił rękę i trafił. Tak to idzie. Nie bał się grać i wykorzystywał sytuacje, które sobie wypracowywał. I finalnie zasłużył na zwycięstwo. Serb regularnie serwował bardzo mocno, łącznie zapisał na swoim koncie 13 asów. - Akurat tylko raz zerknąłem, właśnie przy tej sytuacji. Ale wiedziałem, że dysponuje świetnym serwisem, to jego najważniejsza broń, niezależnie od nawierzchni. Niemniej w tym przypadku aż sam byłem ciekawy, jak szybko piłka poleciała. Dla ciebie był to powrót na korty Rolanda Garrosa po dwóch latach nieobecności. Jak się czułeś? - Przed turniejem czułem się bardzo dobrze, miło było ponownie znaleźć się w Paryżu, mimo że jakichś większych wyników w Paryżu nigdy nie odnosiłem, ani juniorskich ani seniorskich. To sympatyczna sprawa wrócić do bycia w turnieju głównym, bez przebijania się przez eliminacje. Mam nadzieję, że w przyszłym roku nie będę już tylko statystą, ale zagram coś więcej niż tylko trzy sety. Powiedziałeś o tym, że przeciwnik rzadko pozwalał ci grać swoją grę. Jakie zatem miałeś założenia taktyczne na to spotkanie? - Paradoksalnie kiedy miałem okazję, to grałem to, co zaplanowaliśmy. Między innymi w oparciu o to, że graliśmy ze sobą dwa razu, a także bazując na zapisach wideo i innych analizach. Chciałem jak najbardziej obijać mu bekhend na przeróżne sposoby i to było główne zamierzenie, jak już dojdzie do wymian. Tylko że tych wymian nie było aż tak dużo. A ponadto on bardzo dobrze sobie w nich radził, dlatego z biegiem gry więcej starałem się przerzucić do jego forhendu, gdzie w sumie popełniał więcej błędów i gra układała się dla mnie lepiej. Musiałem reagować na bieżąco, dzięki czemu trzeci set był bardziej wyrównany, a mój serwis też wielce mi nie pomagał. Dużo bardziej przeszkadzał niż we wszystkich meczach, które do tej pory grałem na ziemi. Dlatego musiałem sobie znaleźć miejsce na korcie. Podsumowując taktykę i założenia, które miałem przygotowane przed meczem, trochę musiałem je zmodyfikować, żeby choć spróbować utrzymać się w grze i doprowadzić do tie-breaku. Zrobiłem to, ale go nie wziąłem. Wyłapałem dwa momenty, gdy dałeś mocny upust swojej złości, frustracji lub irytacji. Najpierw w końcówce drugiego seta, gdy wykrzyczałeś coś w stylu: "jak przychodzi co do czego, to nie da się inaczej, zawsze jest to samo". - W tym meczu akurat tak było, bo w tym gemie, o którym mówimy, miałem prowadzenie 30:0 przy swoim podaniu. I być może z powrotem załapałbym się do meczu, mogłem doprowadzić do ciaśniejszych sytuacji, w których i może zacząłby popełniać błędy. Tylko że to tego było potrzebne właśnie to utrzymanie się w tym secie. Niestety straciłem go i byłem z tego faktu niezadowolony, że znowu, jak przyszło w tym meczu co do czego, to punkty powędrowały na jego konto. A nie wszystkie musiały, bo nie było tak, że to Serb zagrał w tym gemie fantastyczny tenis, tak jak choćby w pierwszym, gdy mnie przełamał. A tymczasem w taki sposób oddałem tego ósmego gema, a przez to i trochę także seta. Za tobą potężne perturbacje w karierze, musiałeś dowieść swoją dopingową niewinność, ale strata czasu była niepowetowana. Czy po tym wielkim ciężarze, który spadł na twoje barki, odzyskałeś już mentalny dobrostan, czy przed tobą jeszcze długi ku temu proces? - Po tej sprawie już nie będę taką samą osobą jak wcześniej. Zdecydowanie zmieniłem się, jako człowiek. Łatwiej też mi teraz patrzeć na tenis już nie tylko w ten sposób, że jest całym moim życiem. Na zasadzie, że jak wygrywam jestem w euforii, a przegrana oznacza katastrofę i dramat. Mam to zdecydowanie bardziej wyważone i zbalansowane. Trochę nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że bardziej cieszy mnie granie w tenisa niż wcześniej, choć nie zawsze to widać, bo tenis jest dość trudnym i wymagającym sportem. Niemniej jednak wydaje mi się, że powrotem do setki ATP mogę powoli zamknąć te bardzo trudne trzy lata i tak staram się do tego podejść. Choć od kiedy awansowałem do tego grona, jeszcze nie wygrałem meczu, więc może lepiej już było zostać poza setką... Czy po tych doświadczeniach, mając teraz kontrolę antydopingową, z większym stresem czekasz na wynik? Pozostał uraz? - Tak, dalej mam traumę z tym związaną. Mimo że wiem, iż w dalszym ciągu nie robię absolutnie nic, by w badaniu mogło wyjść coś nie tak, to siedzi mi to z tyłu głowy. Nawet po ćwierćfinale w Marrakeszu, gdzie po wygranej miałem kontrolę, miało to miejsce. Jak zobaczyłem, co mnie czeka, to zamiast cieszyć się z przełomowego wyniku, od razu pierwsze, co miałem w głowie, brzmiało: kurde, znowu będę musiał czekać kilka tygodni na wynik, oby znów nie było jaj. I nie są to fajne uczucia. Test oczywiście wrócił czysty i nie było historii, ale urojenia w mojej głowie pozostały. Rozmawiał i notował Artur Gac, Paryż