Polski tenisista przeszedł w Paryżu do historii. Prawda jest jednak okrutna
- Póki co jesteśmy na takim etapie, że finansowo wychodzimy na zero lub na lekki plus. I ciężko jest, dobrze że mamy prywatnych sponsorów czy pieniądze z polskiego związku, bo bez tego byłoby bardzo trudno. Pewnie już od paru lat nie grałbym w tenisa, tylko zostałbym trenerem i czasami pojechałbym sobie na jakiś turniej - odsłonili kulisy Piotr Matuszewski i Karol Drzewiecki, którzy w deblu zadebiutowali w Paryżu w wielkoszlemowym turnieju, przegrywając w 1. rundzie z rozstawionymi z trójką Niemcami Kevinem Krawietzem i Timem Puetzem 3:6, 3:6.

Artur Gac, Interia: Kończycie zmagania w Paryżu już po pierwszej rundzie, ale trafiliście na przeciwników, co do których wiadomo było, jak bardzo wysoko zawieszą poprzeczkę. Jaka jest wasza perspektywa po otwarciu pierwszego takiego rozdziału w waszych karierach? Czego dowiedzieliście się o sobie po tej konfrontacji i z jakimi wnioskami stąd wyjedziecie?
Piotr Matuszewski: - Dowiedziałem się, a bardziej przekonałem, że mogę rywalizować z przeciwnikami na takim poziomie. Zabrakło przede wszystkim, myślę, doświadczenia, w ważniejszych momentach byli lepsi. Wiele gemów toczyło się na przewagi, z czego trzy czwarte takich gemów oni wygrywali. Od początków setów cały czas byliśmy pod presją, bo przegrywaliśmy, a wtedy nie gra się łatwo. Gdybyśmy lepiej rozpoczynali sety i grali z nimi gem za gem, to mogliby popełniać prostsze błędy. A tak naprawdę nie dawali nam żadnych prezentów, żadnych podwójnych błędów i nie marnowali prostszych piłek. Nie grało się łatwo, ale pierwsze koty za płoty. Wierzymy, że w kolejnym szlemie pójdzie nam trochę lepiej.
Karol Drzewiecki: - Za nami dobre i cenne doświadczenie. Wiemy, nad czym mamy przede wszystkim pracować, bo minimalnie czułem, że oni są zrelaksowani, wiedzą co mają grać, z kolei my, mimo nastawienia na zwycięstwo, nie mieliśmy tego automatu. Szczerze to nie sądziliśmy, że od początku będą aż tak luźno grać, podejrzewaliśmy że otwarcie będzie w miarę równe. A jeśli rywale tej klasy rozgrywają mecze na luzie, to robi się bardzo ciężko. Dla nas to duże doświadczenie, pierwszy wspólny szlem. To też się łatwo mówi, ale człowiek sam ma wielkie oczekiwania, a z tym wszystkim niełatwo wyjść na taki turniej i zagrać rewelacyjny mecz. To nie jest takie proste w tenisie, a szczególnie w deblu.
Jesteśmy mężczyznami na schwał, ale... Trzeba szczerze przyznać, że czując tę presję turnieju, w gruncie rzeczy poczuliście się momentami jak mali chłopcy, którzy raptem muszą w tej wielkoszlemowej rzeczywistości się odnaleźć?
PM: - W sumie przed meczem był lekki stresik. Troszkę większy niż zwykle, bo jednak przyjechaliśmy na duży turniej, nie grałem wcześniej na takim. Rywalizowałem na ATP 250, co nie ma żadnego porównania do rangi tego, który mamy w Paryżu. Przyznam, że stres wraz z początkiem meczu szybko poszedł w zapomnienie, więc na karb tego nie zrzucałbym wyniku. Gorzej grałem w połowie drugiego seta, pod koniec też miałem szansę, były z dwa returny na przełamanie, ale ich nie wykorzystaliśmy i niestety musieliśmy się pożegnać.
- Najbardziej odczuwamy różnicę pod względem trenerów. Każda para ma trenera od tenisa, myślę że niektórzy też speca od przygotowania fizycznego, tymczasem ja wziąłem swojego trenera Bolesława Szmyda. I to tylko na ten turniej, bo normalnie nie pozwalają na to finanse. Żeby grać na najwyższym poziomie, potrzebny jest duży budżet, a żeby były pieniądze, trzeba robić wysokie wyniki. Póki co jesteśmy na takim etapie, że wychodzimy na zero lub na lekki plus
Karol, a u ciebie?
KD: - Delikatny stresik oczywiście był, bo jednak czuliśmy obecność wielu kibiców i Polaków. Przyjechały też nasze rodziny i przyjaciele, więc tym bardziej człowiek chciał zagrać jak najlepiej, ale z tym czasami ciężko, zwłaszcza że od razu nas przełamali. Teraz trzeba mocno przetrenować następny okres i mam nadzieję, że uda się dostać do następnego szlema, gdzie będziemy mogli zagrać już trochę luźniej. Nie pozostaje nic innego, jak w przyszłość patrzeć pozytywnie. A to dlatego, że nie graliśmy jakoś wybitnie, a i tak były szanse na odłamanie, co mogłoby zaowocować tie-breakiem w drugim secie.
Jak wyglądacie na takim turnieju, pytam o wasze zaplecze, na tle przeciwników tego pokroju, co wasi pogromcy z Niemiec? Chodzi mi o wasz zespół, przygotowanie sprzętowe i tak dalej... Czujecie się trochę jak ubodzy krewni, jak maluchy na tle bolidów?
PM: - Pod względem sprzętowym nie aż tak. Co prawda nie mamy kontraktu na ciuchy i odzież do gry, tylko polskie umowy na rakiety. Niemniej kupiliśmy sobie takie same stroje, żeby w miarę się prezentować, chociaż niewiele jest par, a raczej jesteśmy jednym z nielicznych debli, który musiał sobie za te rzeczy sam zapłacić. Jednak najbardziej odczuwamy różnicę pod względem trenerów. Każda para ma trenera od tenisa, myślę że niektórzy też speca od przygotowania fizycznego, tymczasem ja wziąłem swojego trenera Bolesława Szmyda. I to tylko na ten turniej, bo normalnie nie pozwalają na to finanse. Żeby grać na najwyższym poziomie, potrzebny jest duży budżet, a żeby były pieniądze, trzeba robić wysokie wyniki. Póki co jesteśmy na takim etapie, że wychodzimy na zero lub na lekki plus. I ciężko jest, dobrze że mamy prywatnych sponsorów czy pieniądze z polskiego związku, bo bez tego byłoby bardzo ciężko. Pewnie od paru lat już nie grałbym w tenisa, tylko zostałbym trenerem, który czasami pojechałby sobie na jakiś turniej. A dzięki ich pomocy mogę dalej rywalizować i w ciągu paru lat przeszedłem ścieżkę z zawodów rangi Future do Challengerów, aż teraz dotarłem na Wielki Szlem.
Ile pozwoliła wam zarobić pierwsza runda w Paryżu?
KD: To pytanie do Piotrka, on wie bardziej. Ja dopiero wtedy, jak wpływa przelew (śmiech).
PM: 30-40 tysięcy złotych na osobę. A gdy gramy w Challengerach, za wygraną otrzymujemy około 8 tysięcy złotych na osobę. Z kolei za sam finał dostajemy 4-5 tysięcy, a na każdy turniej trzeba opłacić jeden lub dwa loty, w zależności gdzie dalej się wybieramy. Hotele mamy zapewnione, ale trzeba też wydać na jedzenie. Prawda jest taka, że dochodząc do półfinału jesteśmy na zero, a gdy tylko mamy finał, to dopiero on daje plusowy bilans. Jasne, że robimy dużo dobrych wyników, jednak nie jest prosto wygrywać, a tak naprawdę trzeba by było cały czas to robić.
Zobacz również:
- Joanna Kołaczkowska od razu pokochała ten sport. Musiała z niego zrezygnować
- To ona od lat po cichu trwa przy Świątek. Mało kto wiedział, dopiero teraz wychodzi z cienia
- Komunikat 4 dni po triumfie Świątek. Szok ws. Sabalenki. Decydujące 16 godzin
- Zapadła decyzja ws. polskiej rewelacji Wimbledonu. Jest potwierdzenie, kibice będą zadowoleni
KD: Cegiełka po cegiełce będziemy starali się robić wszystko coraz lepiej, ale jesteśmy już w lepszej sytuacji. Właśnie we Francji, bo to tutaj po raz pierwszy wspólnie dostaliśmy się na turniej rangi 250, śmialiśmy się, że wszyscy mają trenera, tylko w sumie nie mieliśmy go my.
PM: Niemal wszyscy tenisiści z czołowej setki, nie licząc paru z końcówki 90-tych miejsc, mają swoich trenerów. Indywidualnych lub na parę. A my jesteśmy w sumie jedyni, którzy pod tym względem odstają. Pochodzę z Kalisza, gdzie tenis w ostatnich latach jest bardzo popularny. Wielu ludzi gra, w tym wiceprezydent miasta, który zresztą przyleciał na ten mecz. Cóż, zostałem pierwszym kaliszaninem, który zagrał w tym turnieju, co także jest wydarzeniem dla miasta. Natomiast przez to, że jestem tenisistą-deblistą, dla szerszego grona jestem kompletnie anonimowy. Obok mamy stadion piłkarski, gdzie gra drugoligowy zespół. Każdy zna tych piłkarzy, a mnie nie zna nikt poza tymi, którzy od kilkunastu lat przychodzą grać na kortach.
Rozmawiał Artur Gac, Paryż


