28-letni Majchrzak wrócił na początku tego sezonu do zawodowego touru po ponad 14 miesiącach przerwy, to był efekt zawieszenia przez ITIA za nieumyślne użycie skażonego suplementu. Wrócił z przytupem, bo ledwie pół roku wystarczyło mu, by znaleźć się wśród dwustu najlepszych tenisistów świata. A to był cel na cały ten rok - uzyskanie przepustki do styczniowych kwalifikacji Australian Open. Okazało się, że był w stanie już dostać się do zmagań w Nowym Jorku. Inaczej zaś Kaśnikowski, który niedawno skończył 21 lat. On pokonuje spokojnie szczebel po szczeblu, choć też - patrząc na całokształt - czyni stałe postępy. Wygrał prestiżowy turniej rangi challengera ATP 75 w Poznaniu, to właśnie tam ograł w półfinale Majchrzaka, który był świeżo po wygraniu większej imprezy w Bratysławie. A obaj - i to już widać gołym okiem - rywalizują o miano polskiej rakiey numer dwa, po Hubercie Hurkaczu. Przed zmaganiami w Zug wyżej był Kaśnikowski, o 10 punktów w rankingu i 7 pozycji. Ich mecz w Szwajcarii sprawił zaś, że w klasyfikacji ATP live są już... sąsiadami. I to się może w środę zmienić. Trzeci taki polski mecz w 2024 roku, Kaśnikowski z Majchrzakiem remisował dotąd 1:1 Trzeba też przyznać, że obaj mają wyjątkowe szczęście do bezpośrednich pojedynków. W tym roku grali w czterech turniejach w tym samym czasie, jedynie w Skopje nie doszło do ich potyczki, bo według drabinki mogli wpaść a siebie w półfinale, ale tam zameldował się tylko Majchrzak. Grali zaś w styczniu w Belgii, a później w czerwcu w Poznaniu - bilans tych starć to 1:1. W Szwajcarii faworytem wydawał się być Kaśnikowski - choćby z uwagi na niepewność co do stanu zdrowia starszego z Polaków. Po kontuzji nadgarstka Majchrzak odpoczywał, dwa tygodnie temu zagrał dobre spotkania w Bundeslidze, spróbował też gry w challengerze w Amersfoort. Tyle że bez powodzenia, skreczował już w pierwszym starciu ze Słoweńcem Filipem Jeffem Planinskiem, który nie był nawet notowany w rankingu ATP. Dziś jednak jego spotkanie potoczyło się już zupełnie inaczej, choć początkowo nic na to nie wskazywało. Cztery przełamania, decydował tie-break. A później jedno i nastąpił koniec Kaśnikowski lepiej rozpoczął ten mecz, w czwartym gemie przełamał Majchrzaka, prowadził 3:1. Gdy mierzyli się w Poznaniu, w każdym secie było tylko jedno przełamanie, dwukrotnie lepszy okazywał się tu młodszy z Polaków. Dziś jednak Majchrzak natychmiast odrobił stratę, a za chwilę wykorzystał dłuższą słabość 21-latka. Kaśnikowski odpowiedział tym samym, wyrównał, później doszło więc do tie-breaka. W nim zaś bardziej doświadczony z tenisistów był po prostu regularniejszy, trafiał w kort, a nie obok. I wygrał 7-3. Długo zapowiadało się nawet, że i w kolejnym secie potrzebny będzie tie-break, obaj dość pewnie wygrywali swoje podania. Aż wreszcie, w ósmym gemie, Majchrzak zdołał wywalczyć kluczowego breaka. Nie oddał już inicjatywy, po 96 minutach zameldował się w drugiej rundzie. W czwartek o ćwierćfinał powalczy ze Szwajcarem Jérômem Kymem, którego ograł miesiąc temu w półfinale w Bratysławie. Wtedy Kym był w znakomitej dyspozycji, po triumfie w Prościejowie - obaj stoczyli długi, trzysetowy bój. W Zug, na kortach ziemnych, może być podobnie. A jeśli Majchrzak wygra ten mecz, wyprzedzi w rankingu ATP Kaśnikowskiego, będzie polską rakietą numer dwa.