Sobota to polski dzień na kolumnach sportowych "New Zealand Herald Tribune". Można tam znaleźć zachwyty nad grą Agnieszki Radwańskiej, która sezon rozpoczęła właśnie w Auckland od wygranej w turnieju WTA International (z pulą nagród 235 tys. dol.). W finale 23-letnia krakowianka, najwyżej rozstawiona w imprezie, pokonała w nocy Belgijkę Yaninę Wickmayer. O czym można się dowiedzieć tylko ze strony internetowej gazety (w wydaniu papierowym jest tylko zapowiedź tego meczu). Za to w obydwu miejscach konkurencję Radwańskiej robi młodszy o rok "J.J.", który nim jeszcze wyszedł na kort wzbudził zainteresowanie dziennikarzy. Jeszcze przed losowaniem drabinki zastanawiają się czy 26. w rankingu ATP World Tour łodzianin znów "skrzyżuje rakiety" z Davidem Ferrerem. Hiszpan to numer pięć na świecie i na początku listopada pokonał go w finale turnieju ATP Masters 1000 w paryskiej hali Bercy. Najlepszy występ w dotychczasowej karierze Polaka przyniósł mu czek na sumę 234 865 euro i 600 punktów, które pozwoliły mu skoczyć w klasyfikacji ATP o ponad 50 miejsc. Właśnie wtedy zainteresowali się nim organizatorzy imprezy w Auckland i namówili na przyjazd. Czytając "New Zealand Herald Tribune" można sobie przypomnieć dobrze znaną polskim kibicom historię ubiegłorocznego Australian Open. Wówczas Janowicz nie poleciał na eliminacje do Melbourne, bo nie miał pieniędzy na drogi bilet lotniczy na Antypody. Jednocześnie autor podkreśla, że tenisista "nie wywodzi się z ulic Warszawy" (zapomniał, iż pochodzi z Łodzi), lecz ze "średnio zamożnej rodziny, która wyłożyła na jego karierę co najmniej półtora miliona euro". "Jednak jego awans w rankingu z 221. na 26. w ciągu ostatniego roku to nie przypadek, lecz potwierdzenie, że rodzice - obydwoje byli siatkarze - dobrze zainwestowali te pieniądze. W hali Bercy udowodnił swój talent i możliwości pokonując aż pięciu zawodników z Top 20, w tym samego Andy'ego Murraya" - przypomina dziennik. Dalej następuje szczegółowe wyliczenie powodów tak wyraźnych postępów Janowicza i fenomenu jego "turnieju życia w Paryżu", do którego przebił się z eliminacji. "Zmienił rakiety na bardziej elastyczne, zatrudnił trenera od przygotowania fizycznego, zaczął grać w większych challengerach ATP i zadebiutował w Wielkim Szlemie dochodząc do trzeciej rundy Wimbledonu" - można dalej przeczytać. W Polsce te fakty przewijały się ostatnio we wszystkich mediach, jednak po raz pierwszy goszczą tak szeroko na łamach prasy na drugim końcu świata. W dodatku zaraz po przylocie do Auckland Janowicz niemal dosłownie wpadł w objęcia miejscowych dziennikarzy, którzy nie kryją zachwytów jego bezpośredniością. "Zaraz po trwającej 30 godzin podróży "polski gigant" żartował, że największym wyzwaniem jest dla niego przestawienie się na lato, bo w domu temperatura ostatnio była niższa o jakieś 20 stopni Celsjusza" - relacjonuje gazeta. "Heineken Open to mój pierwszy turniej w tym roku, więc nie oczekuję zbyt wiele po starcie. Zresztą nigdy nie grałem najlepiej na początku sezonu. Zrobię jednak wszystko, żeby wykorzystać atuty swojego wzrostu, solidnego serwisu i szybkiej nawierzchni. Choć pamiętajcie, że nie jestem jak Ivo Karlovic, który gra tylko w stylu serwis-wolej. Ja nie boję się dłuższych wymian z głębi kortu. No dobrze, nie będę tego ukrywał przed wami. Liczę na to, że będę mógł się zrewanżować Ferrerowi za porażkę w finale w Paryżu" - stwierdził z rozbrajającą szczerością Janowicz. "To nie jest łatwy rywal, w końcu to jeden z najlepszych tenisistów świata. Ale miło byłoby z nim tu wygrać. Jednak, jeśli odpadnę w pierwszej rundzie, to trudno. Będę miał wtedy czas na lepszą aklimatyzację i treningi letnich warunkach. Poczekam wtedy na Australian Open, może tam na niego trafię" - dodał.