- Zabrakło wykończenia i tego, by przejść jeszcze bliżej i zagrać bardziej agresywnie - kręciła głową Magdalena Fręch, choć nie wyglądała na zawodniczkę, która nie potrafi dojść do siebie po odpadnięciu z turnieju już w pierwszej rundzie. - Pierwszy set wynikał bardziej z warunków, tego że dopiero się przyzwyczajałam. Nie miałam też za dużo czasu na trening i regenerację po ostatnim turnieju, co na pewno wyszło, przez co pojawiały się błędy bardziej z nieprzygotowania. Oczywiście w drugim secie było parę momentów, jak choćby prowadzenie zaraz na początku, czego też nie utrzymałam. Parę kluczowych chwil niestety zadecydowało - tłumaczyła nasza tenisistka. Magdalena Fręch o komunikacji z trenerem: Parę rzeczy zrozumiałam na opak Tuż przed Fręch na korcie zameldowała się Magda Linette, która zupełnie inaczej zaprezentowała się w starciu z bardzo groźną, 17-letnią półfinalistką Rolanda Garrosa, Mirrą Andriejewą. Poznanianka przyznała, że w jej przypadku dużo zmęczenie nastąpiło w sobotę wieczorem, zaś po łodziance, mimo iż jako finalistki z Pragi w ostatnich dniach przebyły identyczną drogę, widać było gorszą dyspozycję meczową. - Igrzyska, a były to moje pierwsze w karierze, charakteryzują się tym, że czasu na regenerację było niewiele. Byłam późno w pokoju, a rano już następowało wyjście. Jest to zupełnie co innego niż na turniejach, gdzie dużo bardziej dbamy o sferę regeneracji. A tutaj z racji tego, że jestem pierwszy raz, byłam bardzo ciekawa wielu rzeczy, więc też siłą rzeczy nie odpoczywałam. Jest to też coś nowego dla głowy, więc po prostu nałożyło się wszystko, całe zmęczenie psychofizyczne - odparła nasza trzecia najlepsza singlistka. Okres mniej więcej dziesięciu ostatnich dni przypominał tak zajmujący maraton, że zawodniczka właściwie straciła rachubę czasu. - To jest "Dzień Świstaka", wtedy nigdy nie wiemy, jaki jest dzień tygodnia. Ostatnie dni nie były najłatwiejsze, szczególnie minione dwa-trzy, gdy doszło do kulminacji. Cały czas coś się działo, organizm był absorbowany. Wczoraj i przedwczoraj miałam, można tak powiedzieć, zgony, w efekcie cały czas byłam na tabletkach przeciwbólowych, bo zmiana wszystkiego dawała znać o sobie. Nie zniosłam tego świetnie, ale nie będę zwalać na warunki, bo z góry wiedziałam, jak to będzie wyglądało. Też nie spodziewałam się, że wioska może dostarczać tyle emocji. Na pewno na kolejnych igrzyskach będę dużo lepiej przygotowana - oceniła reprezentantka Polski. Fręch porównała organizację igrzysk do French Open. "Kosmos" Od Fręch dowiedzieliśmy się też w szczegółach, jak wyglądała naprędce zorganizowana podróż z Pragi, gdzie jeszcze w piątek razem z Linette rozgrywały finał. A następnie pojawił się kłopot, w jaki sposób zdążyć dotrzeć do Paryża, zwłaszcza że wyniknęła się jeszcze jedna, nieznana wcześniej okoliczność. - Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji. Przy turniejach WTA jest czas, aby znaleźć dodatkowy dzień na podróż, czy chociaż na przestawienie się. A do tego jeszcze nie spodziewaliśmy się, że zostanie zamknięta powietrzna nad Paryżem. Bo tak naprawdę, gdyby nie to, wtedy przylecielibyśmy planowo lotem w piątek. O zamkniętej przestrzeni nikt nie wiedział, nawet supervisorzy turnieju tenisowego nie zdawali sobie sprawy, że jest taka sytuacja. Później z tego względu wiedzieli, że muszą przełożyć mecz na niedzielę, bo w sobotę nie będziemy w stanie się dostać - relacjonowała. Linette nie mogła się powstrzymać. Wpis Polki znów hitem internetu W efekcie Polki przyleciały z Pragi do Lille, skąd busem miały do pokonania około 200 kilometrów do wioski olimpijskiej w Paryżu. - Nie była to łatwa podróż, ale wszystko zostało tak zaplanowane, że przebiegło bardzo szybko i w dużej wygodzie - doceniła starania wielu osób. Porównując organizację igrzysk z niedawnym turniejem French Open w Paryżu, Fręch daje do zrozumienia, że to jak zestawienie dwóch światów. Z oczywistą przewagą wielkoszlemowego turnieju. - Zdecydowanie mamy tutaj inne warunki niż na Roland Garros, jest to inny kaliber, dlatego jako tenisistka nie powinnam narzekać patrząc na to, po jakich turniejach jeździmy i jak tam wygląda organizacja, bo to jest kosmos. Generalnie chodzi o kwestię wszystkiego, nawet jedzenia, którego na stadionie po prostu nie ma. Jest tylko na głównym, a tu nie było przed meczem nic, nawet banana. Nadrobiłam je dopiero na meczu - roześmiała się Fręch. Artur Gac, Paryż