Magdalena Fręch w czwartym kolejnym turnieju rangi WTA 1000 zagra co najmniej w drugiej rundzie głównej rywalizacji. To spore osiągnięcie, które pozwoli jej na dłużej zadomowić się w czołowej setce światowego rankingu, a być może nawet już w najbliższym czasie poprawić najwyższe miejsce w karierze. Dziś Polka nie bez kłopotów uporała się z niespełna 20-letnią Włoszką Matilde Paoletti, która w turnieju wystąpiła wyłącznie dzięki "dzikiej karcie", przyznanej jej przez organizatorów. Na światowej liście jest bowiem pod koniec trzeciej setki, dwieście miejsc za Polką. I ma niewielkie doświadczenie w tourze - gra głównie w nisko notowanych turniejach ITF, w cyklu WTA wystąpiła dotąd w zaledwie dwóch turniejach w swoim kraju. No i nigdy nie wygrała z zawodniczką z czołowej setki, a taką jest Fręch. Dobre losowanie Magdaleny Fręch, była faworytką starcia w Rzymie Polka miała prawo być zmęczona, bo dwa tygodnie temu rozegrała cztery mecze w Madrycie, następnie trzy w Saint Malo, a od poniedziałku codziennie wychodziła na kort w Rzymie. We wtorek wygrała w bardzo dobrym stylu w finale kwalifikacji z Poliną Kudiermietową, później miała dużo szczęścia, bo los przypasował ją w głównej drabince właśnie do Paoletti. A mogła trafić gorzej. Dziś jednak zawodniczkom od rana przeszkadzał deszcz - w Rzymie lało, rozpoczęcia meczu opóźniło się o półtorej godziny. Prognozy pogody wskazywały, że w każdej chwili gra może zostać przerwana, co też nie sprzyja koncentracji. Łodzianka świetnie zaczęła, a później - jedna wielka tragedia. Co się stało? Fręch zaczęła to spotkanie finezyjnym skrótem, do którego Paoletti zdołała jeszcze dobiec, ale punkt i tak padł łupem Polki. Łodzianka początkowo zmieniała tempo swoich akcji, to pozwoliło jej szybko wygrać gema. Młoda Włoszka była bardzo zestresowana swoim debiutem w turnieju tej rangi. W drugim gemie prowadziła 40-15, Fręch w kolejnej akcji tylko się broniła, Paoletti miała wykładankę pod siatką, a jednak źle przycelowała. Chwilę później sędziowie dwukrotnie wykrzyczeli jej błąd ustawienia stopy przy serwisie, a gema przegrała podwójnym błędem. To mogło ją podłamać, było już 0-2. Nie podłamało jednak, a kibice już wkrótce oklaskiwali jej pierwszego wygranego gema w turnieju WTA 1000, na dodatek przy serwisie Fręch. Można było odnieść wrażenie, że Polka gra za bardzo defensywnie, na za wiele pozwala rywalce. To Paoletti wciąż atakowała, coraz częściej zaskakiwała Fręch, jeśli Polka tylko odpowiadała rywalce na stronę forhendową. Włoszka miała dwie szanse na podwyższenie stanu na 4-2, nie wykorzystała ich jednak. Polka odzyskała chwilowo kontrolę nad tym setem, ale nie na długo. Grała po prostu źle - zbyt asekuracyjnie. I sama miała chyba tego świadomość. Gdy Paoletti przełamała Polkę po raz kolejny, prowadziła już 5-4 i serwowała po wygraną w całym secie. Dopięła swego, korzystając z kolejnych błędów łodzianki, zamknęła sprawę po 46 minutach spędzonych na korcie. Magdalena Fręch źle zaczęła seta. Z pomocą przyszedł jej... deszcz Po zakończeniu seta obie zawodniczki musiały czekać na dalsze decyzje - czy to spotkanie w ogóle będzie kontynuowane. W Rzymie wciąż kropiło, kibice na trybunach siedzieli pod parasolami. Przerwa nie trwała jednak długo, tenisistki zostały na korcie. A mecz dalej toczył się nie po myśli Polki, która była kompletnie przygaszona. Swojego gema serwisowego przegrała do zera, od razu znalazła się w nieciekawym położeniu. Niewiele wskazywało, że coś się tu zmieni. Nawet popełniając większą liczbę błędów, Włoszka wciąż była w lepszym położeniu. Ofensywna gra więcej jej dawała niż zabierała, a Fręch wciąż grała jednostajnie, bez przyspieszenia. Po kolejnej przerwie spowodowanej mocniejszymi opadami deszczu, po trzecim gemie, Polka zaczęła spisywać się nieco lepiej. Bardziej precyzyjnie, celowała w bekhend rywalki. Paoletti straciła koncentrację, wyrzucała coraz więcej piłek poza kort, po kolejnym przełamaniu przegrywała już 2-4. I tym razem to Polka poszła za ciosem, wygrała seta 6-2, więc o awansie decydowała ostatnia partia. W trzecim secie było już bardzo źle. I wtedy Fręch zastopowała Włoszkę Wydawało się, że Polka ma już wszystko w swoich rękach, będzie kontynuowała dobrą serię. Tymczasem w trzecim gemie została przełamana, za chwilę Paoletti objęła prowadzenie 3-1. Liczni kibice zgromadzeni na trybunach mocno wspierali ją dopingiem, wiedzieli już, że może dojść do sporej niespodzianki. Mało tego, 20-latka z Perugii miała dwa break pointy na 4-1! Po bardzo długim gemie Polka "wróciła jednak do życia" - można śmiało powiedzieć, że to był decydujący moment. Fręch za chwilę do zera przełamała rywalkę, nie oddała już zwycięstwa, choć do końca musiała walczyć o każdy punkt. Grała lepiej niż na początku spotkania, w ogóle cały mecz zrobił się znośny do oglądania. W dwunastym gemie łodzianka znów przełamała swoją rywalkę, po zaciętej walce i heroicznej obronie. A to oznaczało, że mogła ostatecznie cieszyć się z wygranej i dopisać sobie 30 punktów do rankingu WTA. Teraz czas na Madison Keys. Sensacyjna wygrana dałaby Polce rankingowy rekord! W drugiej rundzie rywalką Polki będzie Madison Keys, rozstawiona w Rzymie z numerem 19. Obie grały ze sobą tylko raz, dwa lata temu na trawie w Berlinie - wtedy lepsza była Amerykanka. I to ona jest naturalnie faworytką ich kolejnego starcia, ale są też elementy, które mogą dawać szansę łodziance. Keys jest bowiem zawodniczką nierówną, zdecydowanie lepiej czuje się na szybkich kortach twardych. W pięciu ostatnich edycjach w Rzymie ani razu nie wygrała więcej niż dwóch spotkań. W przeszłości jednak, konkretnie w 2016 roku, zagrała na Foro Italico w finale, przegrała wówczas 6-7, 3-6 z Sereną Williams. Dla Fręch będzie to bardzo ważne spotkanie. Po wygranej z Paoletti wirtualnie awansuje bowiem w okolice 83.-85. miejsca w rankingu WTA. Najwyżej w karierze była dotąd na 82. pozycji. Pobije więc ten rekord, jeśli wygra z Keys, bo ten sukces dałby jej kolejnych 30 punktów i awans w okolice pozycji 78-80.